Bazyli1969 Bazyli1969
1142
BLOG

W co grają USA albo czy mamy pecha do sojuszników?

Bazyli1969 Bazyli1969 USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Alea iacta est

(Kości zostały rzucone)

G.J. Cezar

image

W przyrodzie trwa ciągła walka. O przetrwanie, o dostęp do zasobów i o dominację. Nie inaczej dzieje się w świecie ludzi. Według tęgich umysłów niebawem mamy wejść w okres zintensyfikowania zmagań pomiędzy państwami o globalną hegemonię. Zdaje się jednak, że ten czas już nadszedł…

Istnieją miejsca na ziemi, które mają szczególne znaczenie. Niektóre z powodu lokalizacji bogactw naturalnych, inne ze względu na położenie, a kolejne dlatego, że posiadają walory symboliczne. Każde imperium aby dominować musi uchwycić właśnie takie miejsca lub - co najmniej - mieć je pod kontrolą pośrednią. Szczególnie dziś, kiedy decyzje i idące za nimi krok w krok działania, są podejmowane i przebiegają w tempie o jakim naszym pradziadkom nawet się nie śniło. Chwila nieuwagi i dawny sojusznik… staje się przeciwnikiem. Wiadomo, to takie mega-szachy.

Pierwszoplanowa potęga jaką niewątpliwie są Stany Zjednoczone AP, nie jest organizmem kierowanym przez abderytów. Z tej przyczyny koła decyzyjne tego państwa - znające żelazną maksymę, iż najlepszą obroną jest atak - postanowiły przyspieszyć rozgrywkę z aspirantami zgłaszającymi pretensje do zasad podziału globalnego kosza z fruktami. Po czym można to wnosić?

Dla doświadczonego wojaka jest jasnym, że przed bitwą należy zająć dogodne pozycje. Dzięki temu może narzucić plan gry i zamknąć przeciwnikowi dostęp do punktów kluczowych. Nie jest zatem przypadkiem, że Jankesi ingerują w tych a nie innych miejscach. Co więcej, rzut oka na mapę z zaznaczonymi regionami amerykańskiej aktywności umożliwia pozyskanie wiedzy, której szczegóły znają jedynie najbardziej tajne z tajnych służb. 

I tak z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością trzeba przyjąć, że główny rywal USA, czyli Chiny, zawarły antyamerykański sojusz z Federacją Rosyjską. Zdawać się to może zaskakującym, gdyż Moskwa niebawem zajmie (albo i już zajmuje) względem Pekinu pozycję junior partnera, co w opinii analityków z czasem prowadzić będzie do… wasalizacji słabszego koalicjanta, ale… Z jakichś przyczyn kooperacja chińsko-rosyjska jest faktem. Skoro tak, to nie mogą zdumiewać nieodległe w czasie starania waszyngtońskiej administracji zmierzające do wyłuskania z prochińskiego obozu pojedynczych państw. Wśród nich wymienić należy te najważniejsze, tj. rozmowy z Północnymi Koreańczykami, Wietnamczykami i Filipińczykami. O ile wiemy nie przyniosły one zachwycających efektów i z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych wspomnianych krajów nie da się w tej chwili zaliczyć do „wielkich przyjaciół demokracji”. Co więcej wielotorowa ofensywa USA (ta jawna, dyplomatyczna i prowadzona przy pomocy CIA) przyniosła de facto więcej szkód niż zysków. Wszak wciąż na powierzchni utrzymuje się Baszszar al-Asad, państwa Azji Środkowej nie zgodziły się na powrót marines na swoje terytoria, a z rozpędzającego się „Amtraka” z wielkim hukiem wyskoczył Recep Erdogan i nie wiadomo czy jakikolwiek bakszysz zmusi go do zmiany decyzji. Prócz tego sprytnie balansujący pomiędzy Pekinem a Moskwą Iran trzyma się mocno i – przynajmniej oficjalnie – na groźby odpowiada groźbami. Summa summarum profity lat 2017-2018 są nikłe. Da się do nich zaliczyć uzyskanie potwierdzenia życzliwej neutralności Indii, interesowany sojusz z właścicielami Arabii Saudyjskiej i… właściwie to wszystko. Nawet mający wiele do zawdzięczania Waszyngtonowi Pakistan oraz Indonezja nie określiły się jasno, co w świetle doświadczeń sprzed lat, jest wymownym novum. Generalnie na „froncie wschodnim” nastała sytuacja patowa.

„Aby uniknąć tego, co silne, trzeba uderzać w to, co słabe”. Takie chyba rozwiązanie sytuacji zaproponowałby USA wielki strateg Sun Zi (VI-V w. p.n.e.), gdyby oczywiście żył. Wprawdzie odszedł dawno temu, lecz jego nauka przetrwała i – jak można sądzić – znalazła wielu uczniów w gronie bywalców Białego Domu, którzy znaną maksymę szybciutko przekuli na praktykę. Spójrzmy bowiem na odległą Amerykę Południową, w której od tygodni konwulsje targają Wenezuelą, a nowe władze brazylijskie wyraźnie opowiedziały się po stronie „neoliberalizmu”. Jednak najważniejszy cios przeciwnikom zadali Amerykanie w innym miejscu naszej planety.

Od razu zaznaczę, że nikt nie jest omnipotentny. Tyczy się to również wszelkich tworów państwowych. Dlatego dla osiągnięcia wielkich celów niezbędnym jest działanie w zespole. Kto mógłby w nim zagrać z „Wujem Samem”? Oczywiście Izrael wraz z rozrzuconą po prawie całym świecie żydowską diasporą. Wprawdzie liczebność tej ostatniej niekiedy jest niewielka, ale zawsze (prócz Azji właśnie) jest ona wpływowa. Potwierdziły to ostatnie wydarzenia na Ukrainie, w wyniku których kraj ten – jak się zdaje - na długo wymknął się z rąk Moskwy. Przejście Kijowa w bezpośrednie władanie sojuszników USA wywołało poważne konsekwencje, świadczące o tym, że to nie błaha sprawa. W. Putin nakazał rozpoczęcia procesu wydawania rosyjskich paszportów mieszkańcom tzw. Donieckiej i Ługańskiej RL, długoletni władca Kazachstanu wbrew odwiecznej tradycji zrezygnował z władzy jeszcze przed swoją śmiercią, a A. Łukaszenka począł oczyszczać szeregi dworskich pretorian. Zamieszanie jak się patrzy! I to wszystko dzięki współpracy Waszyngtonu z Telawiwem. Fajnie mieć takiego kooperanta. No ale przecież nie za darmo…

image

Już niebawem mapka ta i jej legenda w znacznym stopniu stracą swoją aktualność...

W wielu wypadkach zapominamy o sprawach i rzeczach, które maja fundamentalne znaczenie dla zorientowania się i wyjaśnienia procesów wstrząsających światem. Do takich zapomnianych „kluczy” trzeba zaliczyć ustawę z dnia 24 października 1995 uchwaloną przez Kongres Stanów Zjednoczonych i nazwaną „Ustawą o ambasadzie w Jerozolimie”. Zobowiązała ona rząd USA do przeniesienia amerykańskiej ambasady w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy. Jak wiemy słowo ciałem się stało… Podobnie w ostatnich dniach D. Trump uznał „zwierzchnictwo Izraela nad Wzgórzami Golan”, a ustami M. Pompeo przypomniał Polakom o ich rzekomych zobowiązaniach wobec „starszych braci w wierze”. Czy środowiska żydowskie otrzymają coś jeszcze (np. neutralizację Iranu) - trudno orzec. W każdym razie ww. obietnice to główne pozycje na rachunku wystawionym Amerykanom przez Telawiw. A co to oznacza dla nas?

Jako naród i kraj średniej wielkości oraz niezbyt bogaty, mamy niewielki wpływ na zachodzące procesy wywoływane przez potęgi tego świata. Ktoś złośliwy mógłby nawet powiedzieć, że de facto jesteśmy li tylko obserwatorami. Widzę to inaczej, lecz ważniejszym jawi się co innego. Otóż, ukraińskie wybory w praktyce odsunęły od nas część rosyjskiego zagrożenia o dobrych kilkaset kilometrów. Z drugiej strony bezapelacyjnie osłabiły naszą pozycję w rankingu sojuszników USA, a przy tym zmniejszyły odporność na ataki „Przedsiębiorstwa Holokaust”. I to na dziś jest dla nas najbardziej istotnym efektem działań USA i ich najbliższych sojuszników w dziele utrzymania dominacji na globie.

Swego czasu sądziłem, że w naszym zasięgu pozostaje zdobycie rangi koalicjanta Stanów Zjednoczonych na wzór tej, którą posiada Korea Południowa (o statusie Izraela lub Japonii rzecz jasna nie ma co marzyć). Podobnie uważałem, że w średniej perspektywie Federacja Rosyjska wybierze raczej współpracę z USA niźli kooperację z Pekinem. Miałem także nadzieję, że upłynie jeszcze sporo lat nim starcie gigantów wejdzie w decydująca fazę, co da nam szansę na zebranie sił. Pomyliłem się. Dziś jest już pewnym, że nadchodzą ciekawe czasy, w których wielu spróbuje poddać nas bezlitosnej „obróbce skrawaniem”. Czy coś z nas po niej pozostanie? 


Linki:

https://pl.pinterest.com/




Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka