Zdarza się nam słyszeć, że po śmierci ojca okazuje się, że dzieci muszą spłacać za niego długi. Zamiast dzielić majątek sprzedają to, co zostało po ojcu, aby uporać się z kredytami w banku. Jeszcze większe wzburzenie i potępienie wzbudziłby dziadek, który na ekstrawaganckie życie nabrałby kredytów, które musiałby spłacić jego wnuk. To wygląda bardzo brzydko, tymczasem prawda jest taka, że tym dziadkiem biorącym bez zastanowienia kredyty na życie ponad stan jest każdy z nas. Na dzień dzisiejszy każdy Polak nabrał takiego kredytu już na ponad 53 000 zł. W przeliczeniu na pracującego obywatela kwota ta jest znacznie wyższa, ponad 100 000 zł. Za lata 2023-25 ten dług wzrósł na 8,5 tys. zł!
Jak to możliwe? Wytłumaczenie nie jest zbyt trudne, ale wymaga chwili skupienia. Państwo (w tym samorządy) ma co roku określoną sumę wydatków, a także dochodów. Wydatki to armia, policja, szkoły, urzędy, różne dotacje dla uczonych i artystów, budowa dróg i wiele innych. Dochody to głównie podatki, cło, dochody spółek skarbu państwa itp. Problem zaczyna się wtedy, kiedy wydatki zaczynają przewyższać dochody. Jeśli to się dzieje w przypadku jakiegoś Kowalskiego, to pewnego dnia może się okazać, że Kowalski nie może kupić chleba i ziemniaków, czyli może umrzeć z głodu. Jeśli nie zapłaci za prąd i gaz, to w końcu grozi mu komornik i może stracić swój LCD ekran lub samochód. Oczywiście Kowalski może zakombinować i wziąć kredyt, który jednak jest kiepskim rozwiązaniem, bo w końcu roku za 100 zł kredytu będzie musiał oddać 120 zł. A pieniędzy w kieszeni nie ma, więc znowu komornik stuka do drzwi i Kowalski może stracić nawet mieszkanie i z całą rodziną ustawić się do kolejki w jadłodajni Caritas. Co więc Kowalski musi zrobić, aby ratować siebie i swoją rodzinę? Zacisnąć pasa i zakasać rękawy, czyli więcej pracować i mniej wydawać. Mniej piwa, abonamentu za Canal+ - za to nadgodziny, a może nawet drugi etat.
W przypadku Kowalskiego sprawa wygląda dosyć jasno i proste mechanizmy życia nie pozwalają na to, żeby pozostawił gigantyczny dług dla swojego wnuka. Dużo bardziej zagmatwane jest, gdy to państwo ma więcej wydatków niż dochodów. Jak to możliwe? To proste: państwem rządzą politycy, a ci żeby dorwać się do władzy muszą dać wyborcom do ręki kiełbasę wyborczą. Konkretnie to mogą być podwyżki pensji dla urzędników i nauczycieli, zasiłki dla bezrobotnych, granty dla artystów, których obrazy nikt nie chce kupić, no i oczywiście 500+, 800+, 1000+ itd. Taką kiełbasę trzeba za coś kupić. Można oczywiście podwyższyć podatki, co realnie oznacza zabrać tym, którzy więcej zarabiają, czyli więcej pracują. Zazwyczaj tych bogatszych jest w społeczeństwie mniej niż tych biedniejszych, więc politycznie przeprowadzić taką operację nie jest trudno. Jeśli np. zrobić zebranie 100 ludzi w wiosce i poddać pod głosowanie propozycję, aby 30 bogatszych dało po 1000 zł dla 70 biedniejszych, to oczywiście biedniejsi przegłosują bogatszych i zgarną do kieszeni po 1000 zł. Taka metoda ma jednak jedną wadę: po kilku takich operacjach bogaci z wioski albo uciekną, albo przestaną pracować, albo po prosty w wiosce zostanie już tylko 100 biednych.
Demokracja socjalistyczna ma swoje prawa: chcesz wygrać to musisz sypnąć kasą. W starożytnym Rzymie wyglądało to tak, że arystokracja miała na garnuszku kupę biedaków, których nazywano klientami. Ci ludzie codziennie stali u drzwi pałacu z pustą miską, a kiedy już się najedli, to wtedy robili wszystko co im patrycjusz przykazał, aby tylko następnego dnia znowu najeść się do syta. Dzisiejsza demokracja nie wiele się różni: wygrywa ta partia, która najwięcej naobiecuje i co ważne te obietnice chociaż w jakimś stopniu spełni. Państwo nie może jednak ciągle podnosić podatków, bo w końcu nie będzie ich komu płacić. Co robić? I tutaj ktoś kiedyś wpadł na kapitalny pomysł: państwo może wziąć kredyt! Za ten kredyt można kupić tyle kiełbasy wyborczej, żeby spokojnie wygrać wybory.
Państwo w rzeczywistości jednak postępuje o wiele chytrzej. Nie bierze kredytu u jakiegoś innego państwa lub banku, bo wtedy taka operacja dosyć szybko by się zakończyła jak u Kowalskiego. Śpiewał o tym onegdaj Rosiewicz: „Graj, cyganie, graj, a tam zachodnim bankierom za wcześnie siwieją włosy... Graj, cyganie, graj, serce swoje daj, niełatwe jest życie bankiera. Dwadzieścia cztery miliardy, po tysiąc dolców na głowę”. Jak widać wyliczył nawet, że to było po 1000$ na jednego Polaka, choć na koniec PRL z odsetkami nawet 40 mld. Ale cóż to jest, kiedy dzisiaj to kilkanaście tysięcy $ na głowę włączając w to niemowlęta i staruszków w przytułku!
Aby uniknąć krachu jaki spotkał Gierka, a potem cały PRL, obecnie państwo nie bierze kredytów, lecz wypuszcza obligacje skarbowe. Obligacje skarbowe są dobrze oprocentowane więc tak obywatele, jak banki i fundusze inwestycyjne chętnie je kupują. Ważne jest także przekonanie, że to bezpieczna inwestycja, ponieważ państwo zawsze na koniec roku te swoje obligacje razem z procentem wykupi. A skąd ma na to pieniądze, szczególnie na te procenty? Otóż ze sprzedaży nowych obligacji! I tak co roku bez końca: kiełbasa wyborcza, obligacje, kiełbasa wyborcza, obligacje. Na tym polega demokracja socjalistyczna, w której obecnie żyjemy, tylko obecnie nie okrada się wzorem Janosika bogatych, aby rozdać biednym, tylko okrada się przyszłe pokolenia. Albowiem co roku, nawet jeśli nie rozdawać nowej kiełbasy wyborczej, to trzeba spłacić odsetki od obligacji, które ciągle rosną i na spłatę, których trzeba sprzedać ciągle więcej obligacji skarbu państwa. Zabawa trwa, gawiedź się cieszy z bezpłatnych serdelków na pikniku, a politycy spokojnie śpią.
Jaka jest sytuacja na dzisiaj? Dług publiczny w Polsce w 2025 wynosi 58% PKB, tzn. że Polacy są w długach na sumę 58 % tego co za cały rok wypracowali i zarobili indywidualnie, jako przedsiębiorstwa, państwo itd. W konkretnych sumach zadłużenie Skarbu Państwa wynosi obecnie około 1 868,7 mld zł. Można było do 2021 r. tę sumę zobaczyć na placu Dmowskiego w Warszawie, ale w końcu ten wyświetlacz zlikwidowano, aby nie siać pesymistycznych myśli w narodzie. Budżet państwa na 2025 rok zakłada dochody na poziomie 632,6 mld zł, czyli 3 razy więcej mamy długów niż żeśmy zarobili za cały rok! Jeśliby to dotyczyło kogokolwiek z nas, to nie jeden po takiej informacji strzeliłby sobie w łeb. Ale państwo sobie nie strzela, no bo kto to jest państwo? Przecież nie politycy, którzy rzucą trochę kiełbasy wyborczej w tłum, a jeszcze więcej sami z rodziną w domu zjedzą, bo na tym przecież polega głęboki mechanizm demokracji socjalistycznej, w której obecnie żyjemy: aby dorwać się do koryta. Państwo to nikt, i nikt też się nad nim szczególnie nie użala. Czy zawsze tak było? Demokracja nie zawsze była socjalistyczna, w starożytnej Grecji, czy np. na początku w USA wyborcami byli tylko ci, którzy zarabiali pieniądze. Państwo stoi na podatkach: kto więcej zarabia, ten więcej płaci podatków. Konsekwentnie o wydawaniu pieniędzy z podatków powinni więc decydować ci, którzy je płacą. Łatwo się wydaje nie swoje pieniądze, więc aby się przed tym ustrzec w USA był cenzus majątkowy: prawa wyborcze mieli tylko ci, którzy mogli się wykazać odpowiednim majątkiem i płaconymi z niego podatkami. Podobnie było w np. Francji i Anglii. Perfidia demokracji socjalistycznej i deficyty budżetowego pokrywanego z corocznych obligacji skarbowych polega na tym, że odpowiedzialność za to bezprawie jest rozmyta i nieokreślona. Niby decyzję podejmują władze, ale robią to w interesie społeczeństwa, natomiast społeczeństwo żyjąc na kredyt, ani nie ma tego świadomości, ani nie czyje się za to odpowiedzialne. Wygrywa ten, kto więcej naobiecuje i narobi więcej długów, bo te długi pozostawi w spadku następnej ekipie rządowej. Jeśliby jakiś rząd postanowił przestać zaciągać te kredyty na nowe wydatki, a na odwrót z podatków postanowiłby spłacać dług państwowy, to nie tylko nie byłoby nowej kiełbasy wyborczej, to jeszcze trzeba by zacisnąć pasa i np. obniżyć pensje strażaków lub pielęgniarek. To oczywiście spowodowało by wściekłość mas i zmianę władzy na taką, która nie tylko nie obniży, ale jeszcze podwyższy. Politycy (ze wszystkich partii) żyją z cichą nadzieją, że to perpetuum mobile będzie się kręcić w nieskończoność: dług publiczny będzie rosnąć, ludziom będzie się żyć lepiej, a politykom jeszcze lepiej. Ten schemat jest cholernie niemoralny i destrukcyjny. Perfidia polega na tym, że za naszą nieodpowiedzialność i rozrzutność zapłacą przyszłe pokolenia, może już nawet w zupełnie niedalekiej przyszłości. Okradanie przyszłych pokoleń to moralna patologia.
W Polsce konstytucja ogranicza dług publiczny na 60 % PKB i właśnie dochodzimy do tej granicy. Co zrobi ekipa rządowa, którą ta sytuacja zastanie? Po prostu będzie inaczej liczyć słupki, aby w komputerze zbić na dół tę sumę i przerzucić tę bolesną kwestię na następny rząd. W tym roku już mamy deficyt 28,7 mld zł, który trzeba będzie zakleić zaciągnięciem nowych kredytów. Nikt tak naprawdę nie wie kiedy nastąpi katastrofa i jak będzie wyglądać? NFZ i ZUS, które są częścią tego systemu, mogą paść jako pierwsze. Już teraz wielu alarmuje, że NFZ jest w przeddzień zapaści, a wiele szpitali jest już po prostu bankrutami. Ponieważ coraz więcej ludzi choruje (długość życia się zwiększa), a coraz mniej płaci składki (nie ma dzieci, nie ma młodzieży, nie ma pracujących), więc pewnego dnia możemy się obudzić w kraju, gdzie nie będzie ani „bezpłatnej” służby zdrowia, ani emerytur. Kataklizm jednak może dotknąć całego państwa i wtedy jeśli straci ono wiarygodność, to nikt nie zechce kupować nowych obligacji, a państwo nie da wtedy rady spłacić starych obligacji skarbowych. Kółko się zamyka, a perpetuum mobile rozwala na kawałki. Ci którzy kupili obligacje (banki, ale i prosty Kowalski), będą mogli się wtedy nimi tylko posłużyć w wychodku, co oznacza jeszcze większe bankructwo, chaos, biedę i katastrofę. Nastąpi totalny kataklizm, tak jak Wielki Kryzys w latach 30tych.
W Rosji dług publiczny wynosi tylko 20% PKB, natomiast w Stanach 100%! Amerykanie mają wiele forteli jak przesunąć na jutro swój koniec: jednym z nich jest to, że cały świat potrzebuje ciągle więcej $, więc Amerykanie je drukują oraz kupują za nie wszystko co im potrzeba i tak się to kręci nie wiadomo jak jeszcze długo. Jeśli u nich ta piramida runie, to runie cały świat. Niemoralne, nieodpowiedzialne życie na kredyt nie będzie trwało wiecznie. Każdy grzech w końcu zwraca się przeciwko temu, kto go popełnia. Czy społeczeństwo widzące swoje szczęście w nieustannym konsumowaniu wszystkiego co możliwe jest w stanie uderzyć się w piersi i ograniczyć żarcie na kredyt? Niech sobie Czytelnik sam odpowie.
Jak Kowalski może się przed tym zabezpieczyć? Przykład zapaści państwo w ZSRR w latach 80-90tych uczy kilku rzeczy. Po pierwsze warto mieć kawałek pola, gdzie można posadzić ziemniaki. Kilka akrów na człowieka wystarczy, żeby przeżyć do przednówku. W naszym klimacie, lepiej też żyć w domku na ziemi niż w bloku. W tym domku powinien być jakiś piecyk, w którym można palić drewnem lub choćby butelkami po wodzie mineralnej. Dobrze mieć studnię lub jakiś rów koło domu. Jedzenie, woda, ciepło – to są podstawowe rzeczy potrzebne do przeżycia. W latach 90tych widziałem w rosyjskiej telewizji reportaże o staruszkach, którzy ratowali się w zamarzających blokach tym, że spali z psem. Ponoć najwięcej ciepła dają niemieckie owczarki, a ostatecznie można też takiego przyjaciela wrzucić do rosołu. Oprócz tego dobre są takie zawody jak piekarz, grabarz, lekarz itp. Powodzenia!
br. Damian TJ. Urodzony 1968 Lublin, uczęszczał do liceum Zamoyskiego. Należał do związanego z „Solidarnością” Niezależnego Ruchu Harcerskiego, potem do podziemnego Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”. W 1987 wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Gdyni. Zakończył filozofię w Krakowie na Wydziale Filozoficznym TJ (specjalizacja „kultura, estetyka, mass-media, kino”). Praca dyplomowa u bp. Jana Chrapka. Od 1991 pracował w TVP, jako dziennikarz i producent. Przechodzi szkolenie telewizyjne w Kuangchi Program Service – Tajwan. W 1996 wyjechał na Syberię, gdzie organizuje Studio Telewizyjne „Kana” w Nowosybirsku. Korespondent TVP i Radia Watykańskiego. Pomaga w szkolenia dziennikarzy z Europy Wschodniej w „European Center for Communication and Culture” w Falenicy. W 1999 rozpoczyna studia podyplomowe w szkole filmowej w Moskwie. W tym samym roku składa śluby wieczyste. Studia kończy w 2004 filmem dyplomowym „Wybacz mi Siergiej”, który uzyskał liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach http://www.forgivemesergei.com. Wyjeżdża do Kirgizji - praca charytatywna Kościoła Katolickiego (więzienia, domy inwalidów) i prowadzi Klub Filmowy przy Ambasadzie Watykanu w Biszkeku. W 2006 wyjeżdża na południe Kirgizji, pomaga przy zakładaniu nowych parafii w Dżalalabadzie i Oszu www.kyrgyzstan-sj.org . Buduje i kieruje Domem Rekolekcyjnym nad jeziorem Issyk Kul, gdzie co roku przebywa ponad 1000 dzieci (sieroty, inwalidzi, dzieci z ubogich rodzin, dzieci i młodzież katolicka, studenci muzułmańscy) www.issykcenter.kg . Zakłada Fundacje Charytatywną “Meerim Bulak – Źródło Miłosierdzia” i społeczną „Meerim nuru”. Kapelan więzienia - w tym zajęcia w grupie AA. 2012 w Pawłodarze (Kazachstan). 2012-13 w Domu rekolekcyjnym w Gdyni i w portalu Deon w Krakowie. 2013-14 w Moskwie – odpowiada za sprawy finansowe, prawne, organizacyjne i budowlane Instytutu Teologicznego św. Tomasza. Od 2014 pracuje w Radiu Watykańskim w Rzymie. Od IV 2016 pracuje w TVP przy przygotowaniu transmisji z ŚDM. Współpracował z różnymi stacjami telewizyjnymi i redakcjami jako reżyser i dziennikarz. Pisze artykuły między innymi do „Poznaj Świat”, „Góry”, „Gość niedzielny”, Alateia i „Opoka”. 2017-2023 ekonom Apostolskiej Administratury w Kirgistanie, dyrektor kurii, ekonom jezuitów w Kirgistanie, ekonom Fundacji "Meerim Nuru" i Centrum Dziecięcego nad j. Issyk-kul, budowniczy katedry. Obecnie pracuje w Kolegium jezuitów w Gdyni i pomaga Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej. Przewodnik wysokogórski: organizował wyprawy w Ałtaj, Sajany, Tuwę, Chakasję, na Bajkał, Zabajkale, Jakucję, Kamczatkę, Ałaj, Pamir i Tienszan, Półwysep Kolski. www.tienszan.jezuici.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka