To była decyzja, którą musieli podjąć ludzie z tamtego czasu - nie my. Dlatego bardzo mnie zaskoczyła ilość wpisów dotyczących tej kwestii - wpisów w znacznej mierze negatywnych.
Do powstania styczniowego mam stosunek emocjonalny - nie będę się tego wypierał. Z dzieciństwa pamiętam tę wykpiwaną tu piosenkę, że "poszli chłopcy w bój bez broni", bo śpiewała ją moja mama. Także inną - o brance: "..rozpłakała się matula, bo syneczka z domu biorą..." A ojciec opowiadał, ze dwaj bracia jego babki poszli do powstania i nie wrócili. I o szalach, które dostali od siostry, żeby potem można było zidentyfikować ich szczątki. Ja o tych moich ciotecznych pradziadkach nie mogę myśleć, że postąpili głupio - że lepsza byłaby praca organiczna i czekanie na lepszy moment, a ostatecznie - żeby żyć, jak się da. Byle przeżyć. Z ich punktu widzenia wyglądało to tak: iść do rosyjskiego wojska (bo przecież branka !) i w najlepszym razie wrócic po 25 latach - czy spróbować szczęścia i bić się. A w kraju przecież wrzało ! To nieprawda, że powstanie było nieprzemyślanym wyskokiem bez żadnego przygotowania. Poza Wielopolskim i jego stronnikami wszyscy byli zgodni co do tego, że niepodległość trzeba wywalczyć zbrojnie - że inaczej się nie da. Był różnica zdań między "białymi" i "czerwonymi" dotycząca tego, czy już - czy pózniej; zresztą różnica nie jedyna. Plany co do zapędzenia tysięcy potencjalnych uczestników powstania w kamasze były potężnym bodzcem za tym, żeby zaczynać nie czekając. I było sporo przesady w tym, że "bez broni". Jasne, często była to broń myśliwska albo przestarzała - ale były też karabiny gwintowane, bywało jednolite umundurowanie i wyposażenie, byli przygotowani oficerowie. Nie było artylerii - fakt. Czy można było z tym iść przeciw Rosji ? Może raczej trzeba zapytać, czy można było dłużej wytrzymywać ? Wygląda na to, że nie.
Trzeba pamiętać, że przez 100 lat poprzedzających Powstanie Styczniowe spokoju praktycznie nie było: Bar, wojna 1792 poprzedzona Majową Konstytucją, Kościuszko, wojna u boku Napoleona, listopad 1830 ... To sie nie brało z niczego. Najwyrazniej ówczesnym Polakom brakowało czegoś, co ich zdaniem było do życia konieczne - i dla czego każde pokolenie skłonne było nadstawiać głowy. Nikt do walki nie bywał pędzony siłą - to była potrzeba. Ta potrzeba dotyczyła, rzecz jasna, nie wszystkich; byli i przeciwnicy - i tacy, którzy chcieli świętego spokoju. Także tacy, którzy byli wykluczeni z życia obywatelskiego. Tak bywa zawsze. Ale tych za walką - za każdym razem najwyrazniej wystarczało. I nie mogę zgodzić się z tymi przemądrzałymi krytykami, że to było bezsensowne, bo nieprzemyślane - i że były ofiary, a lepiej byłoby bez nich. Ofiary - tak, ale ich nieuniknioność w takich razach jest oczywista; czy ktoś z idących do powstania mógł nie liczyc się z tym, że nie wróci ? Nieprzemyślane - nieprawda; trudno tak szeroki i potężny ruch wywołać ot, tak sobie. Byc może w przygotowaniach dokonano nietrafnych ocen, co zresztą bardzo łatwo wytykać z naszej perspektywy i z naszą obecną wiedzą.
Zresztą - rzecz nie w tym, czy powstanie miało sens - czy go nie miało. Prowadzona tu sprzeczka nie tego dotyczy. Nie sposób nie zauważyć, że ilekroć pojawiają się w jakimś tekście takie pojęcia: Ojczyzna, honor, patriotyzm, wolność - natychmiast pojawia sie konieczność przeciwstawiania im innych: rozwaga, racjonalizm, pragmatyzm. Mało - przeciwstawiania: konieczność wyszydzania tych pierwszych. Konieczność wyszydzania i wykazania niepraktyczności: po co niby się bić, bo przecież często wystarczy tylko jeszcze ugiąć karku i żyć można dalej.
Pewien bloger napisał coś mniej więcej takiego: "... Beck doprowadził do wojny z Niemcami, bo chodziło mu o honor". On to napisał w kontekście Powstania Styczniowego. Co tu powiedzieć - chyba tylko za Makuszyńskim: - daj ci Boże zdrowie, bo na rozum za pózno ! Czyżby dla nas miały przestać istnieć wartosci ze sfery tzw. "wyższych" ? Akceptujemy tylko spokój i w miarę pełna miskę ? Słusznie pewnie powiedział ktoś w dawnych czasach - a zapamiętałem to ze szkoły: "...wszystko teraz spowszedniało - nabożeństwa bardzo mało".
Niedawno przed tumulusem kryjącym 192 poległych pod Maratonem Ateńczyków zauważyłem młodego przechodnia, który przeżegnał się; zagadnięty pózniej Grek powiedział; "...because we respect them". Ot, co - a było to 2500 lat temu, nie - 150. Nikogo nie namawiam, żeby był bohaterem - sam nie wiem, jak bym się zachował in extremis. Ale mogę wymagać, żeby małe pieski nie szarpały bohaterów za nogawki. Chcę tego wymagać także od ludzi, którzy w ślad za swoimi idolami będą twierdzili, że polskość to nienormalność - i którzy w razie czego "...spie......by stąd jak najdalej". Niech raczej siedzą cicho.
Inne tematy w dziale Kultura