Karolina Nowicka Karolina Nowicka
638
BLOG

Prawdziwa miłość kosztuje

Karolina Nowicka Karolina Nowicka Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 39


To będzie dość chaotyczna notka, zainspirowana wpisami pani Agaty Masternak oraz pana Zbyszka, jednak bez ambicji dorównania ich trafnej analizie kondycji współczesnych związków. Ot, znowu kilka przemyśleń, jakie mnie naszły; osoby żądne pełniejszego i spójniejszego obrazu zjawiska odsyłam do wspomnianych blogerów.

Powtórzę to, co kiedyś napisałam: Nie będzie dla mnie tragedią ani moją wychowawczą porażką, jeżeli moja nieletnia córka zajdzie w ciążę i zostanie samotną matką, chociaż – rzecz jasna – nie życzę jej tego z czysto prozaicznych powodów; ubolewałabym raczej, gdyby wyrosła na kobietę kierującą się wyłącznie krótkotrwałą żądzą, niezdolną do prawdziwej miłości, do dbania o drugiego człowieka, do walczenia o niego w chwilach kryzysu. Plagą naszych czasów nie są nastoletnie ciąże, lecz banalizacja i tymczasowość związków, seryjna monogamia okraszana czy to kolejną obrączką czy kolejnymi dziećmi, słowo „miłość” traktowane jak siatka jednorazowego użytku. Piszę to nie jako osoba przeciwna rozstaniom jako takim, gdyż te są jak choroba: co jakiś czas muszą się komuś przydarzyć i nie ma co nad tym załamywać rąk. Po prostu buntuję się przeciwko kulturze, w której już nawet nie chuć, a zwykła wygoda dyktuje nam, jak mamy traktować drugiego człowieka.

Związki zaczęło cechować to samo, co otaczające nas przedmioty: nietrwałość, bylejakość, fasadowość, kruchość. Zabrakło czegoś, co by je spajało na dobre i na złe – i bynajmniej nie jest to sakrament małżeństwa, gdyż ten nigdy nie był gwarancją... czegokolwiek właściwie. Kiedyś wszystko zdobywało się trudniej, dłużej i za wyższą cenę. Nie wchodziło się w związek ot, tak sobie: samo zawarcie znajomości było rytuałem obwarowanym warunkami (stosowność czasu i miejsca chociażby), a do seksu dochodziło się etapami, z których jednym był ślub. Dbało się również o przedmioty, gdyż nabycie każdego co trwalszego i potrzebniejszego wiązało się z poważnym uszczupleniem funduszy. Dzisiaj seks staniał tak straszliwie, że aż dziw, iż prostytutki nie zbankrutowały. Związek stał się jedną z opcji, czymś, co łatwo zawrzeć i niemal równie łatwo zerwać, podobnie jak łatwo jest wymienić otaczający nas materialny chłam. Wciąż można kupić rzeczy wykonane z myślą o użytkowaniu dekadami, trzeba się jednak namęczyć z ich znalezieniem, podobnie jak trzeba się namęczyć, by znaleźć dziewicę na studiach.

Wydaje mi się, że pochłonął nas konsumpcjonizm, także w sferze ducha i emocji. Zachłysnęliśmy się łatwizną, przyjemnością, lekkością bytu i odbytu. Zapewne przerysowuję, gdyż wciąż ludzie pragną miłości, porządnego domu oraz pełnej rodziny. Ale dostępność i wymienialność dóbr robi swoje. Gdzieś wywietrzało przekonanie, że problemy, porażki, błędy i trudności są częścią życia, i że zamiast wszystko wyrzucać, sporo da się naprawić. Oczywiście zgadzam się, że mocno zawiniła popkultura, kreująca nierealne oczekiwania. Ale to już jest samonapędzające się koło: bajki dla dorosłych wpływają na widzów, a widzowie dyktują kierunek, w którym podążają producenci filmów i pisarze. Brakuje nam samozaparcia, brakuje wiary, że warto wytrzymać, przejść przez morze kłopotów i niesnasek, bo i po co, skoro można mieć coś (kogoś) innego, lepszego, łatwiejszego.

Sama tymczasowość ma też swoje pozytywne oblicze: zamiast tkwić w miejscu przez całe życie, godzić się na kiepskie warunki pracy, zwyczajną rzeczą stało się zmienianie zawodów, mobilność, doszkalanie się i pozyskiwanie nowych umiejętności. Otwartość na to, co było nam do tej pory obce i nieznane, elastyczność, umiejętność dopasowania się do rozedrganej rzeczywistości – to przecież zalety. Nie ma też co zmuszać się do życia ze znienawidzonym człowiekiem, więc i te paskudne rozwody są w jakimś sensie postępem. Gorzej jednak, jeśli byle przeszkoda zmusza do szukania nowej posady, jeśli byle kłótnia rozwala związek. Staliśmy się delikatni, słabi i przewrażliwieni, brakuje nam motywacji do walki. Nie ogarniamy idei życia ze sobą aż po grobową deskę, to takie surowe, bezwzględne, pozbawione barw i blasków.

Ów „trend” ma też swój szerszy wymiar. Próbujemy całkowicie wyeliminować ból, strach, poniżenie i cierpienie. Potępiamy obrażanie uczuć takich czy siakich, nie chcemy nikogo odrzucać, nikomu sprawiać przykrości. Walczymy z każdą niedoskonałością, brzydotą, starością. Z jednej strony to wspaniale, oznacza bowiem ukierunkowanie na doskonalenie świata. Z drugiej, cóż, skutkuje to tym, że wychowujemy chucherka i psychiczne łamagi, zabijamy starych, niedołężnych i chorych w ramach rzekomej „pomocy”, dzielimy społeczeństwo na nieznoszące się, wiecznie urażone frakcje, wciąż szukamy nowych podniet, przyjemności i wrażeń, zapominając o budowaniu domu, rodziny, przyjaźni, idei. Mamy problem nie tylko z zepsuciem miłości oblubieńczej, ale i miłości do drugiego człowieka. Prawdziwa miłość wymaga otworzenia się na innego, na wyobrażenie sobie, co ten ktoś może czuć, myśleć, chcieć i potrzebować. A jak już to sobie wyobrazimy, to musimy to sprawdzić. A sprawdzamy – pytając lub zwyczajnie... dając. Trzeba pytać drugiego człowieka, czego mu brakuje, trzeba cały czas patrzeć, słuchać, domyślać się, żeby wyjść naprzeciw jego potrzebom, gdyż ten nie zawsze o nich powie. A to wszystko jest trudne, nudne i żmudne. Czyli nie do przeskoczenia dla wielu z nas.

Sporo w tej notce mnie samej. Opisane przywary współczesności odbijają się w moim charakterze, dążeniach i postawie. Nawet ten mój wieloletni związek być może rozpadłby się, gdyby nie czysto materialne przeszkody. A może trzyma nas tylko siła przyzwyczajenia? :) W chwilach zwątpienia przypominam sobie, jak wiele dostałam od swojego partnera, i że ja również muszę dawać. Szczerze gardzę księżniczkami oczekującymi, że ich mężowie czy kochankowie będą otaczać je czcią i usługiwać im. Na miłość trzeba zasłużyć, nie, stop! trzeba na nią zasługiwać dzień w dzień, zarabiać na nią uczynkami, wzmacniać okazywaniem uczucia i troski. Nie ma w tym zbyt wiele romantyzmu, ale ten zostawmy dorosłym dziewczynkom, które zepsuła popkultura.


Miłośniczka przyrody, wierząca w Boga (po swojemu) antyklerykałka, obyczajowa liberałka. Lubię słuchać audiobooków, pisać na Salonie, rozmawiać z ludźmi w Necie. W życiu realnym jestem odludkiem, nie angażuję się społecznie, właściwie to po prostu spokojnie wegetuję, starając się jakoś uprzyjemnić sobie tę swoją marną egzystencję. Mało wiem i umiem, dlatego każdego, kto pisze sensownie i merytorycznie bardzo cenię. Z kolei wirtualne mądrale, które wiedzą jeszcze mniej ode mnie, ale za to uwielbiają kłótnie i nie stronią od ad personam, traktuję tak, jak na to zasługują.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo