leniuch102 leniuch102
145
BLOG

Ministerstwo Edukacji Antynarodowej do likwidacji

leniuch102 leniuch102 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Przyjęło się, że państwo powinno edukować naród i na fundamencie tego założenia powstało szkolnictwo państwowe. Jak większość zasad równiez powyższa nie została dana Mojżeszowi na kamiennych tablicach, ale powstała w pewnym momencie historycznym. Niedługo później państwo np. postanowiło, że zajmie się również kolejnictwem, pocztą, telegrafem, a nawet telefonem. Z czasem jednak pozwolono firmom prywatnym świadczyć usługi telekomunikacyjne, telegraf jakoś zanikł, ale na listy państwo wciąż ma monopol. Podobnie, jak na ustalanie programów szkolnych.
Może już czas, żeby krytycznie przyjrzeć się dogmatowi o niezbędności państwowego nadzoru nad programem nauczania. Finansowo, organizacyjnie i na wiele innych sposobów szkolnictwo przez ostanie dwadzieścia lat odkleja się od państwa i przechodzi w gestię samorządów, społeczności rodziców i wspólnot wyznaniowych.
Skoro tak, czy jest sens utrzymywać ogromną machinę ministerialną, której działalność budzi rozliczne kontrowersje, żeby przypomnieć akcję mundurowania uczniów przez ministra Giertycha, aferę sześciolatkową, czy ostatnio - likwidację nauczania historii?
Oczywiście sensu nie ma, może poza takim, że rozczarowani urzędnicy i ich rodziny są tak liczni, że mogliby zachwiać wynikiem wyborczym swego likwidatora.
Pomarzyć jednak można.
Edukacja puszczona na żywioł odzyskałaby wreszcie sobie należne, kluczowe miejsce w życiu społeczeństwa. Prawdopodobnie, podobnie jak w Stanach komitety szkolne (Boards of education) stałyby się najważniejszymi ( w sensie zaangażowania społeczności) instytucjami samorządowymi.
Rozkwitłoby szkolnictwo wyznaniowe, katolickie, a pewno i "żydowskie". Pojawiłyby się zapewne szkoły mniejszości narodowych, może nawet ktoś posłałby tam dzieci.
Oczywiście sytuacja taka miałaby jeden ogromny niezaprzeczalny minus - tak edukowana młodzież mogłaby nie mieć wspólnej podstawy, wspólnej wiedzy na temat swojego własnego państwa i narodu. W efekcie dialog między ludźmi kształconymi w zupełnie różny sposób stałby się utrudniony. Ale przecież wciąż możliwy.
Zauważając zagrożenia, nie można ich demonizować. Ostatecznie szkolnictwo państwowe powstało w Polsce w służbie zaborców, ale przeciez nie zdołało zlikwidować wspólnoty narodowej. Całkiem nieprawdpodobne jest, by szkoły utrzymywane i kontrolowane przez rodziców mogłyby wyrządzić realną, trwałą szkodę.
Warto przypomnieć, że obecna sytuacja potencjalnie zagraża konstytucyjnemu prawu rodziców do wychowania dzieci. Rodzice nie mogą NIE wysłać dzieci do szkoły, a w niej o treściach decyduje minister. Polski minister w wolnej Polsce nie będzie oczywiście narzucał programów szkodliwych, sprzecznych z życzeniami swoich wyborców.
Czy pani Szumilas  jest takim ministrem?
Dla ogromnej liczby Polaków chyba nie. Zamiast rzetelnej znajomości faktów historycznych proponuje ich interpretację w formie "procesów" powiązanych w enigmatyczne zlepy pn "Swoi i obcy", "Kobieta i mężczyzna, rodzina" itp., niewiele mające wspólnego z nauką historii.
Daty, fakty, rzetelna wiedza? Jakież to nudne. Edukator poznał je za uczniów, zrozumiał i zinterpretował w słuszny sposób, a im pozostaje tylko zapoznać się z wnioskami. Zrozumieć "procesy" jakich dopatrzyło się w biegu historii ministerstwo i jakie uznało za ważne.
Pewno są i rodzice, którzy takie podejście akceptują, większości "nowatorska" reforma przypomni raczej starą maksistowską "naukę o społeczeństwie", w nowym postępowo-europejskim wydaniu. Próbę zastąpienia wiedzy jej zideologizowanym surogatem, którym skarmi się młodzież w nadziei wychowania pokolenia tęczowych hunwejbinów.

leniuch102
O mnie leniuch102

treści "osobiste": https://leniuch.home.blog/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura