Przepisy o ciszy wyborczej to czysty absurd. Dlaczego, pisałem już wiele razy, i w „Fakcie” i tutaj, w Salonie24. Nie chcę tych argumentów powtarzać, dlatego poniżej przeklejam po prostu wpis, który stworzyłem przy okazji wyborów w 2007 roku.
Dzisiaj jednak groził nam absurd wyjątkowo dotkliwy. Przez pożar w przybudówce obok lokalu wyborczego w jakiejś zabitej dechami Pipidówie istniała szansa, że cała Unia Europejska będzie musiała 40 minut dłużej czekać na rezultaty głosowania. Tego nie wymyśliłby nawet Bareja.
Gdy dzisiaj rano „Antysalon” przerwała na początku konferencja PKW, myślałem, że śnię. Szacowni członkowie ciała, zajmującego się wyborami, przemawiali do 40 milinów Polaków o tym, że Zadupiewie Dalszym ktoś zatkał spinaczem zamek typu „yale”, a w Pizdewie Mniejszym ktoś wsadził do skrzynki pocztowej cztery ulotki. Zaczynam podejrzewać, że członkowie PKW sami te zamki zatykają, byle zaistnieć w TV przez pięć minut.
Czy nikt nie dostrzega narastającego absurdu ciszy wyborczej?!
***
Wpis z 20 października 2007:
Cisza wyborcza, która aktualnie zabiła wszelką polemikę polityczną w Salonie24, jest pomysłem ze wszech miar kretyńskim, a na dodatek kompletnie nieprzystającym do rzeczywistości. Na szczęście pisanie o samej ciszy wyborczej nie jest podobno jeszcze zabronione (o ile nie nawołuje się do jej łamania, a ja nie nawołuję), stąd ten tekst.
W czasie każdych wyborów mamy całą serię naruszeń ciszy: a to ktoś zaparkował obok lokalu wyborczego samochód oklejony plakatami, a to ktoś jakiś plakat zerwał lub powiesił. Zaiste, są to zdarzenia, od których może zależeć wynik wyborów. Wszystkimi tymi bzdurami z całą powagą zajmuje się policja. Musi, bo takie jest prawo. A są sytuacje jak ze zżartego biurokracją Cesarstwa Austro-Węgierskiego z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, a nie z państwa, które poważnie traktuje samo siebie. Nasze niestety ani samo siebie poważnie nie traktuje, ani swoich obywateli, których ma za półgłówków i debili, którym trzeba wyznaczyć specjalny czas na refleksję. Aż dziw, że nie powołano jeszcze armii urzędników, którzy pilnowaliby, czy wyborcy należycie wykorzystują ów czas na refleksję, jaki w swej dobroci zapewnia im państwo.
Z niepojętych przyczyn niemal wszyscy – gdy spojrzeć na sferę publiczną – akceptują dziś istnienie ciszy wyborczej i uznają ją za swego rodzaju dogmat. Tego dogmatu nie ma jednak ani w Wielkiej Brytanii, ani w USA, ani od niedawna we Francji, gdzie stwierdzono, że w dobie Internetu cisza wyborcza nie ma sensu. My jednak żyjemy w kraju, gdzie minister obrony nie ma w domu komputera i się tym publicznie chwali, więc konsekwencje wirtualnej rzeczywistości faktycznie dla rządzących mogą być niedostrzegalne.
Do szewskiej pasji doprowadza mnie naczelny argument, od lat ten sam, przedstawiany w obronie ciszy wyborczej: ludzie potrzebują czasu na refleksję i uspokojenia na kilkadziesiąt godzin przed wyborami. Z tego argumentu można wywnioskować, że zwolennicy ciszy przyjmują dwa założenia. Pierwsze – że w przedwyborczą sobotę elektorat zasiada głęboko w fotelu i oddaje się przemyśleniom, do czego potrzebuje bezwzględnego spokoju. Jest to oczywiście założenie absurdalne. W przedwyborczą sobotę „refleksji” oddaje się może jakiś promil wyborców. Ci zaś, co potrzebują w tym celu spokoju, mogą wyłączyć radio i telewizor oraz omijać wyborcze mityngi. Nie trzeba im tego spokoju dekretować ustawą.
Od razu zresztą pojawia się pytanie, czemu cisza ma trwać akurat 48 godzin, a nie 72, 12 albo 240? Tego oczywiście nikt nie jest w stanie uzasadnić.
Drugie założenie brzmi, że gdyby podczas tych przemyśleń, a tym bardziej w drodze do lokalu wyborczego, elektorat usłyszał lub zobaczył wyborczą reklamę, natknął się na spotkanie kandydata z wyborcami albo przeczytał świeży sondaż, zmieniłby zdanie co do tego, na kogo odda swój głos – a do tego dopuścić nie można.
I to założenie jest absurdalne. Kto podejmuje decyzję świadomie, ma od dawna wyrobiony pogląd i nie zmieni go jeden dzień bez lub z reklamami wyborczymi i agitacją. Dla tego zaś, kto kieruje się chwilowymi odczuciami, jeden dzień bez kampanii także nie robi różnicy. Wtedy zadecydują po prostu chwilowe odczucia z piątku, a nie z soboty lub niedzieli.
Trudno zresztą pojąć, dlaczego zmiana preferencji wyborczych pod wpływem jakiegokolwiek impulsu, choćby i w dniu głosowania, ma być czymś złym. Nie znam kraju, który chciałby obywatelom zakazać głosowania pod wpływem chwilowego odczucia. Jeśli nasza cisza wyborcza ma temu właśnie zapobiegać, to bądźmy konsekwentni i wprowadźmy kary dla tych, którzy nie będą w stanie pisemnie uzasadnić swojego wyboru. Albo po prostu odmówmy im prawa głosu.
Że to głupi pomysł? Oczywiście – bo obywatele mają pełne prawo zagłosować pod wpływem nastroju, impulsu, reklamy w radiu, wróżby tarota, mijanego w drodze do lokalu spotkania przedwyborczego albo tego, co im powie ciocia. Na tym polega demokracja: wyborca może głosować, jak chce i z sobie tylko znanych przyczyn. Zapobieganie temu za pomocą ciszy wyborczej to zatem w gruncie rzeczy odmawianie ludziom prawa do swobodnego wyboru.
Nie bardzo także wiadomo, dlaczego obywatele nie mają mieć dostępu do najnowszych danych sondażowych akurat w przeddzień głosowania. Faktycznie, taka informacja może mieć wpływ na ich wybór – i słusznie, bo mają prawo go podjąć świadomie. Cisza wyborcza ogranicza to prawo.
W Wielkiej Brytanii wynalazek ciszy wyborczej jest nieznany (nie ma nawet odpowiednika w angielskim). Oto fundamentalna różnica w podejściu państw brytyjskiego i polskiego do swoich obywateli. Państwo brytyjskie mówi: „Dajemy wam takie i takie możliwości. Od was zależy, jak je wykorzystacie. Jesteście dorosłymi ludźmi i odpowiadacie za własne czyny. Nie obchodzi nas, jakie są wasze motywacje i powody. To wasza osobista sprawa”. Państwo polskie powiada: „Pozwalamy wam wybierać, ale trzeba was cały czas pilnować i pouczać, bo inaczej nie dacie sobie rady. A w przeddzień głosowania nie można wam przeciążać główek informacjami i agitacją, bo tacy jesteście głupiutcy”.
Nie wiem, czy ktoś lubi być traktowany jak głupiutkie dziecko. Ja nie znoszę. Ciekaw jestem, czy jakakolwiek formacja polityczna będzie mieć kiedykolwiek dość odwagi, żeby skończyć z tym bezprzykładnym idiotyzmem, jakim jest cisza wyborcza.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka