Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
309
BLOG

O argumentach od czapy

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 97

Ostatni raz do metod argumentacji, stosowanych wobec mnie i moich tez, odnosiłem się dawno temu. W czasach, gdy byłem jednym z najbardziej znienawidzonych blogerów dla sprzyjającej PiS-owi części uczestników S24 (o czym dzisiaj być może mało kto pamięta, bo w Polsce nie da się być człowiekiem poglądów – można być tylko człowiekiem partii, tej lub tamtej, przynajmniej w oczach wielu). Teraz chcę ten temat znowu podjąć, bo widzę, że moi obecni przeciwnicy, tym razem rekrutujący się głównie z przeciwnej strony, sięgają po pałkarskie i obłudne metody.
Ogólnie rzecz biorąc, polegają one na tym, żeby nie odnosić się do meritum sprawy, ale zdyskredytować oponenta czy może raczej wroga, bo poziom niechęci do mnie ociera się czasem o zwykłą agresję i wrogość. Pod moim wpisem o wyroku w sprawie Nieznalskiej zapoczątkował ten sposób dowodzenia pan Zalewski. Nie zrozumiał lub udawał, że nie rozumie, na czym polega mój przytyk do stylu pisania „GW” o pewnych tematach i czym jest w kontekście całej notki uzasadniony i uznał za stosowne zwrócić mi uwagę, że styl, stosowany przez moja gazetę, zabiera mi prawo do zwracania uwagi na styl jakiejkolwiek innej gazety – choć, jako żywo, żadnego logicznego związku tu nie ma. Po drugie, uznał też za stosowne pouczyć mnie w sprawach dobrego wychowania. Chodziło o „jakąś” Dorotę Jarecką.
Akcja, jaką lewicowi blogerzy rozpoczęli wokół sformułowania „jakaś Dorota Jarecka”, jest symptomatyczna. Rzecz jest o kwestii całkowicie drugorzędnej, ale ładnie odwraca uwagę od meritum mojego wpisu i przekierowuje dyskusję na całkiem poboczny tor. Przy czym sam mam głębokie przekonanie, że gdybym nie napisał „jakaś Dorota Jarecka”, to znalazłoby się inne drugo- lub nawet trzeciorzędne stwierdzenie, do którego moi przeciwnicy mogliby się doczepić, żeby rozmawiać o czymś innym niż sedno sprawy.
Zarazem nie udawajmy, że chodzi tu o jakąś troskę o dobre obyczaje, o jakieś meritum czy coś podobnego. Gra od dawna niemal dla wszystkich rozgrywa się na według maksymalnie uproszczonego schematu: Warzecha atakuje PO, czyli jest za PiS, czyli trzeba mu jakoś dokopać. Jak – to już sprawa drugorzędna.
Przy okazji chcę zaznaczyć, że pani Jarecka jest dla mnie nadal jakąś panią Jarecką, nie znam jej bowiem i – sądząc po stylu jej grafomańskiego tekstu – poznawać nie mam ochoty. Przy czym zakładam, że ja z kolei byłbym dla niej jakimś Warzechą i nie widzę w tym nic złego ani niezwykłego.
Ale oto lewackie salonowe pałkarstwo dostało do ręki kolejną broń w postaci nagrania z „Antysalonu”. Bardzo łatwo było przewidzieć, jaka będzie reakcja tych wszystkich arbitrów elegancji, ę i ą, którzy słowo na „k” słyszeli tylko raz, w dzieciństwie i bardzo się nim brzydzą. Najbardziej ubawiły mnie komentarze o tym, że członkowie PKW to „symbol demokracji”. No, jeśli pan Rymarz ma być symbolem polskiej młodej demokracji, to chyba pora umierać. Takie międlenie od rzeczy, jakie odchodzi niemal przy każdej okazji na konferencjach PKW, trudno znaleźć gdzie indziej. Prywatnie nie spotkałem się z inną opinią, niż taka, że nasze kpiny z nadętej przemowy członków PKW były całkowicie uzasadnione. Ale nie o to chodzi.
Dziennikarze, niemal bez wyjątku, w tym także kobiety, prywatnie klną jak szewcy i nie ma w tym nic nowego. Całkiem chybione są argumenty tych, którzy się oburzali, że, jak rozumiem, także ja potępiałem Kamila Durczoka za jego orację na temat brudnego stołu. Ja się akurat nie tylko na Durczoka za to nie oburzałem, ale przeciwnie – uważam, że w sytuacji, gdy jest się w miejscu pracy i ma się prawo sądzić, że mówi się prywatnie, takich słów jak Durczok użyć można, choć może nie powinno się ich używać. Żałuję oczywiście, że dziennikarze nie mówią wyłącznie w sposób piękny, uprzejmy i miły, ale tak już jest. Jedna rzecz jest bezsprzeczna: nasze prywatne rozmowy nie powinny się były znaleźć na antenie i to jest sedno sprawy.
Ale oczywiście dla pałkarstwa wygląda to inaczej. Dla pałkarstwa mój śmiech z absurdalności sytuacji (pani z PKW, gadająca jakieś nonsensy o kratkach po lewej czy prawej stronie w transmisji na żywo) uzasadnia zdyskredytowanie wszelkich moich poglądów na każdy temat w każdej sprawie. Przy czym z niepojętych dla mnie powodów wyrażanie mojego własnego zdania jest uznawane za „pouczanie”.
I jeszcze zabawny paradoks – pozorny oczywiście, bo byłby paradoksem tylko wówczas, gdybym miał do czynienia z uczciwą rozmową, a nie z pałkarstwem: ci sami, którzy używają wobec mnie argumentu ad Factum (pracujesz w „Fakcie”, więc z definicji nie masz racji, jesteś głupkiem, chamem, idiotą i sługusem PiS; kiedyś – PO) lub nowszego argumentu z „Antysalonu”, jednocześnie z całych sił przeciwstawiają się ocenianiu rozmaitych wielbionych przez siebie postaci – takich jak Wisława Szymborska, Andrzej Szczypiorski, rozmaite „ofiary lustracji” czy osoby z nowszego rozdania, jak choćby Danuta Huebner – przez pryzmat ich prywatnego życia, uwikłań i umoczeń. Mimo że – śmiem nieskromnie stwierdzić – są to uwikłania znacznie poważniejsze niż praca w „Fakcie” lub prywatny rechot w TVP z pokazywanego na jej antenie oczywistego absurdu.
Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj97 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (97)

Inne tematy w dziale Polityka