Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
5293
BLOG

To nie kapitulacja, to mobilizacja

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 135
Przez ostatnie kilka dni można było odnieść wrażenie, że duża część polskiej internetowej opinii, publicystów, dziennikarzy i polityków pomyliła się, czytając wiadomości. Było napisane „mobilizacja”, a oni przeczytali „kapitulacja”.

Poczucie oderwania od realiów było dojmujące, wręcz przytłaczające. Decyzja Putina, która jest kolejnym szczeblem na drabinie eskalacyjnej, wynosi konflikt na Ukrainie na nowy poziom oraz ewidentnie sprzyja przeciąganiu teraz już wojny, a nie „operacji specjalnej” była komentowana tak, jakby Rosja miała się za dwa dni zawalić, a Putin szykował sobie już sznur, na którym miałby się obwiesić. Posunięcie Putina było określane jako desperackie czy rozpaczliwe. Właściwie nie powinno to nikogo zaskakiwać. Spośród krajów Zachodu Polska – może poza Bałtami, w szczególności Litwą – jest pod względem reakcji opinii publicznej na wydarzenia na Ukrainie najbardziej emocjonalna i odklejona od rzeczywistości.

Szczęśliwie jakiś kontakt z tą rzeczywistością zachowują analitycy, którzy muszą trzymać się rygoru faktów. Stąd w analizie Ośrodka Studiów Wschodnich czytamy między innymi:

Rosja dysponuje dużo większymi przeszkolonymi rezerwami niż 300 tys. osób. Od blisko dekady zasadniczą służbę wojskową w szeregach Sił Zbrojnych FR kończy rocznie ok. 200 tys. żołnierzy, a w szeregach tzw. innych wojsk podległych MSW i FSB – kolejne 50 tys. Ponadto w ostatnich latach każdego roku ok. 60 tys. ludzi powoływanych jest na szkolenia rezerwy (trwające od dwóch tygodni do dwóch miesięcy). Moskwa nie ma więc problemu z niedoborem przeszkolonych kadr, ale kwestią otwartą pozostaje stopień ich motywacji. Należy przyjąć, że 300 tys. to liczba osób, które we względnie krótkim czasie mogą zostać przygotowane do walki i odpowiednio wyposażone. Warto też zauważyć, że Rosja w dalszym ciągu dysponuje umożliwiającymi to zapasami ciężkiego uzbrojenia i sprzętu wojskowego. […]

Realizacja zapowiedzianego planu mobilizacji może przyczynić się do znaczącej zmiany sytuacji na froncie na korzyść agresora. Podjęte przez Kreml działania należy także odczytywać jako wyzwanie dla Zachodu. W podobnym czasie, w jakim Rosjanie zamierzają rzucić do walki nowe jednostki, państwa wspierające Kijów staną przed koniecznością nie tylko utrzymania, lecz przede wszystkim znaczącego zwiększenia wsparcia militarnego dla Sił Zbrojnych Ukrainy.

Obwieszczenie mobilizacji i zmian w kodeksie karnym potwierdza, że Kreml wprowadza Rosję w stan nieogłoszonego stanu wojennego. Sygnalizuje również, że w armii istnieją poważne problemy z zachowaniem dyscypliny. Kary mają odstraszyć żołnierzy od usiłowania uchylania się od służby lub odmowy brania udziału w walkach. Proponowana penalizacja przestępstw związanych z realizacją kontraktów w przemyśle obronnym jest próbą przeciwdziałania istniejącym procederom korupcyjnym. Zaostrzenie przepisów karnych to typowa reakcja rosyjskich władz, uznających zwiększenie represyjności za skuteczny środek zarządzania społeczeństwem. […]

Zarówno obwieszczenie „referendów” – co oznacza realizację decyzji Kremla o aneksji części obszarów wschodniej i południowej Ukrainy – jak i ogłoszenie częściowej mobilizacji, którym towarzyszą groźby potencjalnego użycia broni jądrowej, stanowią poważną eskalację wojny z Ukrainą i konfrontacji z Zachodem. Świadczą one o tym, że Putin postanowił zagrać va banque, licząc, że odstraszy to Kijów, a zwłaszcza Zachód od prób rozstrzygnięcia konfliktu na swoją korzyść i doprowadzi co najmniej do zamrożenia wojny na warunkach Rosji lub do osiągnięcia celów politycznych, w tym – celu maksimum – stopniowego podporządkowania sobie Ukrainy. […]

O ile nie należy oczekiwać protestów społecznych, którym – na razie – zapobiega strach przed represjami, o tyle wysoce prawdopodobne jest nasilenie się emigracji z Rosji, zwłaszcza przedstawicieli tzw. klasy średniej, ludzi młodych (którym potencjalnie grozi pobór do wojska), przedstawicieli wolnych zawodów czy mieszkańców dużych miast. Można się przy tym spodziewać dalszego narastania niezadowolenia z konfrontacyjnej polityki Kremla wśród członków elity politycznej i biznesowej, a także ewentualnych pojedynczych dymisji niektórych członków administracji państwowej.

Analitycy OSW wskazują także, że eskalowanie konfliktu przez Rosję może skłonić jej zagranicznych partnerów do weryfikacji swojego stanowiska, a dodatkowo obciąży nowymi zadaniami i tak nadwyrężoną rosyjską gospodarkę.

Próżno jednak szukać w analizie polskiego ośrodka hurraoptymistycznych akcentów, obecnych w internecie czy komentarzach publicystów albo dziennikarzy. Jako się rzekło – zawodowi analitycy muszą jednak utrzymywać kontakt z faktami.

Ja natomiast mógłbym napisać: a nie mówiłem? – ponieważ dokładnie taki przebieg wypadków przewidywał niedawno przywoływany przeze mnie w wideoblogu oraz w tekście w „Do Rzeczy” John Mearshimer, pisząc o zagrożeniu eskalacją konfliktu w sytuacji, gdy jedna ze stron uzna, że grozi jej znaczące pogorszenie sytuacji. To właśnie się wydarzyło: Rosja zareagowała wobec udanej, choć ograniczonej kontrofensywy Ukrainy, przenosząc wojnę na wyższy poziom.

Owszem, mobilizacja oznacza – choć nie jest to żadna nowość, bo było to już widać od miesięcy – że Rosja nie była w stanie osiągnąć pierwotnie zakładanych celów ograniczonymi środkami, jak wyobrażali sobie kremlowscy planiści. Nazywanie tego kroku desperackim jest jednak przejawem klasycznego myślenia życzeniowego. Jak wskazuje również zacytowana wyżej analiza OSW, Rosja ma wciąż duże rezerwy i nawet jeśli z poboru trafi na front żołnierz niedoszkolony, oporny oraz o niskiej wartości, to jednak wciąż będzie to żołnierz ostatecznie zdolny do zabijania. A, jak powiedział towarzysz Stalin, ludiej u nas mnogo. Rosja, która nigdy nie liczyła się z życiem własnych obywateli, ma długą praktykę zarzucania frontów mięsem armatnim.

Oczywiście Putin, jakkolwiek można go bez wielkiej przesady nazwać dyktatorem, nie ma jednak pozycji takiej, jaką miał Wielki Językoznawca. Dlatego można założyć, że decyzja o mobilizacji została podjęta po przeanalizowaniu możliwej skali oporu społecznego oraz sposobów radzenia sobie z nim. W tym Kreml ma bardzo duże doświadczenie – w ciągu ostatniej dekady stłumiono skutecznie kilka buntów, zresztą zawsze o ograniczonym wymiarze. Nie ma natomiast podstaw do twierdzenia, że ta konkretna sytuacja wywoła ferment o zasadniczo większym zasięgu niż powtarzające się co kilka lat protesty.

Jedno jest bezsprzeczne: decyzja o mobilizacji, której efekty będą przecież widoczne dopiero za dwa czy trzy miesiące, wskazuje na determinację Putina i jego otoczenia do przeciągania wojny jeszcze przez długi czas, nawet po realizacji celu, jakim jest faktyczne przyłączenie do Rosji części ukraińskiego terytorium w Donbasie. To zaś powinno po raz kolejny kazać nam postawić sobie w Polsce pytania o nasze miejsce i rolę w tej grze. W zasadzie po decyzji Władimira Putina mielibyśmy prawo oczekiwać przede wszystkim od pana prezydenta Andrzeja Dudy czegoś więcej niż tylko powtarzanych po raz setny frazesów o tym, jak wydajnie i z jakim poświęceniem pomagamy Ukrainie. To nic nie wnosi. Liczba pytań i powodów do niepokoju natomiast rośnie.

Jako że rosyjski prezydent wywindował właśnie konflikt na nowy poziom, dobrze byłoby dowiedzieć się, jaka jest dzisiaj, w ocenie rządzących, sytuacja bezpieczeństwa Polski, a także jaka jest zdolność ponoszenia przez nas dalszych kosztów wojny w postaci szalejących cen energii (nie chodzi tu nawet o odcięcie rosyjskich źródeł, ale przede wszystkim o fluktuacje tych cen, wynikające z samej sytuacji wojennej), kosztów pobytu ukraińskich uchodźców w Polsce czy dołującej wobec głównych walut złotówki. Warto zauważyć, że takiej oceny nie dostaliśmy od początku konfliktu. Ilekroć tego typu pytania się pojawiały, zawsze kwitowane były beztreściowymi stwierdzeniami, że „damy z siebie wszystko”, albo „będziemy pomagać, jak długo będzie trzeba”, lub też „ warto ponieść każdy koszt”. To ostatnie stwierdzenie jest szczególnie absurdalne, ponieważ polityka zawsze polega na kalkulowaniu kosztów realizacji różnych wariantów działania. Jeśli ktoś deklaruje, że państwo jest gotowe ponieść „każdy koszt”, oznacza to, że przestał myśleć w kategoriach interesu kraju.

Polska ponosi koszt, liczony w miliardach złotych, procentach PKB, za moment we wzroście bezrobocia, wzroście ubóstwa energetycznego, zamknięciach firm i wielu innych negatywnych skutkach. Zasoby naszego państwa nie są nieskończone. Dlatego czas najwyższy, aby politycy sprawujący w Polsce władzę przedstawili nam ocenę skutków choćby w średnim okresie. Może przyjść moment – zdaniem niektórych on już nastąpił – w którym trwanie na najradykalniejszym kursie wojennym przekracza nasze możliwości. Ba, możemy nawet na podstawie racjonalnej analizy dojść do wniosku – którego postawienie wywołuje u dużej części Polaków skrajnie emocjonalny sprzeciw i amok – że w polskim interesie jest naciskanie na jak najszybsze zakończenie wojny, nawet kosztem jakichś ustępstw po stronie Ukrainy. Podkreślam: jakichś ustępstw, a więc o ograniczonym zakresie. Może się po prostu, po przeliczeniu kosztów, okazać, że Polska nie jest w stanie wytrzymać gospodarczo i społecznie kolejnego roku lub więcej zmagań ukraińsko-rosyjskich.

Problem z rozważeniem takiego wariantu, o którym niemal się w Polsce nie mówi, polega na tym, że polska klasa polityczna, a także duża część komentariatu, przywykły utożsamiać stuprocentowo interes Polski z interesem Ukrainy, a tak naprawdę Waszyngtonu, co jest zasadniczym błędem. W ilu przypadkach stoją za tym bardzo konkretne i policzalne motywacje – by nie nazwać tego bardziej wprost – pozostaje pytaniem otwartym.

W planach Rosji i wystąpieniu Władimira Putina jest jeszcze jeden mocno niepokojący akcent, na który, jak się zdaje, nikt w Polsce uwagi nie zwrócił. Dzisiaj w dwóch separatystycznych republikach, utworzonych przez Rosjan na terytorium Ukrainy, mają się rozpocząć referenda o ich włączeniu do Federacji Rosyjskiej. Ich wynik jest łatwy do przewidzenia – jasne jest, że będzie to teatr, a rezultat już dawno został ustalony. Oznacza to, że oba twory zostaną wkrótce uznane za część FR.

Jednocześnie Putin w swoim wystąpieniu podkreślił, że odpowiedź na zamach na integralność terytorialną Rosji może być niekonwencjonalna. Czyli może oznaczać użycie broni jądrowej, najpewniej taktycznej. Niestety, łatwo w tym zbiegu dwóch wątków dostrzec scenariusz fatalnej w skutkach dalszej eskalacji. Po włączeniu dwóch tzw. republik do FR, ewentualny atak wojsk Ukrainy na ich terytorium może zostać przez Kreml potraktowany jako atak na terytorium Rosji, co z kolei może się spotkać z reakcją w postaci użycia broni jądrowej. Byłaby to również realizacja jednego ze scenariuszy, opisanych przez Johna Mearshimera. Dalszy przebieg wypadków może być różny, zależałby w dużej mierze od reakcji społeczeństwa Zachodu, w tym USA. Trudno to teraz przewidzieć.

Jest oczywiście możliwe – i to jest wariant optymistyczny – że ewentualnej decyzji Putina o odpaleniu taktycznych pocisków jądrowych wojsko rosyjskie by nie wykonało, a nawet, że byłoby to zarzewie poważnego i może skutecznego buntu rosyjskiej elity, niektórych kręgów siłowików oraz armii, prowadzącego w końcu do obalenia dyktatora. Nie jest to jednak niestety jedyny możliwy scenariusz, a prawdopodobieństwa jego spełnienia nie jesteśmy w stanie miarodajnie ocenić, ponieważ nikt chyba – z zachodnimi wywiadami włącznie – nie dysponuje dziś wystarczającymi danymi do dokonania takiej oceny. Miejmy świadomość, że w razie realizacji scenariusza negatywnego, nawet jeśli Polska wciąż nie będzie zagrożona fizycznie, krach gospodarczy przyspieszy, a kurs złotego spadnie dramatycznie. Znaleźlibyśmy się bowiem wówczas w sąsiedztwie nuklearnego pola walki.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka