Na początku krótkie off topic. Mam nadzieję, że tekstu poniżej, tylko dlatego, że nie jest peanem na cześć Platformy Obywatelskiej, nie spotka to samo, co przydarzyło się mojemu wczorajszemu postowi pod tytułem “Dramat większy niż można ogarnąć”, który wytrzymał na Salonie około dwóch godzin, po czym został, nie wiedzieć czemu, usunięty.
Polska otrzymała w sobotę ogromny cios. Cios znacznie mocniejszy od tego z lipca 1943 roku. Tam zginął głównodowodzący. Tutaj, oprócz przywódcy, zginęła duża część jego najlepszych i najwierniejszych żołnierzy. Nie wiem jak się z tego podniesiemy. I czy w ogóle się podniesiemy. Państwo polskie w jednej chwili znalazło się w bardzo niebezpiecznym położeniu. To, że przez kilka ostatnich lat tak nie było, zawdzięczamy w głównej mierze dwóm ludziom. Zmarłemu tragicznie Prezydentowi i jemu bratu bliźniakowi. Jakkolwiek głośno będą to chciały zaszczekać wszelkie polityczne i quasipolityczne sfory, to prawda jest właśnie taka.
To wokół nich skupiły się siły, które w miarę skutecznie potrafiły w tych trudnych czasach bronić POLSKIEGO interesu na arenie międzynarodowej. I tu nie chodzi o żaden PIS. Tu chodzi o działanie, gdzie w tle przebija zawsze interes naszego kraju, Polski. Kiedy trzeba było, kiedy cezurę stanowiła tylko gruba kreska, przynależność partyjna nie miała znaczenia.
Oczywiście, jak wszyscy ludzie, Kaczyńscy popełniali błędy. Jak znam Jarosława Kaczyńskiego niejeden jeszcze błąd popełni. Ale, jakby na ich działalność nie patrzeć, jednej rzeczy zarzucić im nigdy nie będzie można. Że myśleli inaczej niż po polsku.
Pan Prezydent Kaczyński, człowiek (jak to uprzejme są, pod wpływem nagłego olśnienia, dostrzec obecnie wszystkie najbardziej nieprzejednane mu dotąd tytuły prasowe i stacje telewizyjne) wielkiej mądrości, inteligencji, ciepła i serca, swoją, pełną poświęcenia, pracę dla Polski już niestety zakończył. Będąc do ostatnich chwil w służbie ukochanej ponad wszystko Ojczyźnie.
Jarosław Kaczyński, na szczęście, w ostatniej chwili zrezygnował z podróży do Katynia. Myślę, że to nasza ostatnia nadzieja. Zjednoczyć się wokół jego osoby. Osoby, która naturalną dla mnie koleją rzeczy, może być jedynym w nadchodzących wyborach prezydenckich kandydatem mającym realne szanse na pokonanie reprezentanta obozu przeciwnego.
Pan Prezydent, nawet po śmierci, może mieć swój duży udział w kreowaniu drogi jaką pójdzie w najbliższym czasie Polska. I oby tak się, w imię Boże, stało.
PS.
Uprzedzając. Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę żadnym PIS-iorem. Więc sobie, ewentualni krytykanci, ten wątek darujcie.
Inne tematy w dziale Polityka