HareM HareM
80
BLOG

Komorowski i Dziwisz w jednym stali domu

HareM HareM Polityka Obserwuj notkę 0

Tyle, że w przeciwieństwie do Pawła i Gawła wydają się mieszkać na tym samym piętrze. I nie ma między nimi różnic. Przynajmniej w fundamentalnych sprawach.

Przez ostatni tydzień trwała w tym kraju żałoba. Dni, bez dziewięciu godzin, dziewięć. W tym czasie pełniący obowiązki prezydenta (nazywajmy go odtąd skrótowo Pełniącym) urzędnik, jak głosi legenda - polski, Komorowski Bronisław, trzykrotnie wyśpiewywał swoim fałszywym falsetem peany pod adresem reżimu, który jeśli nie bezpośrednio to na pewno pośrednio, ponosi pełną lub bardzo dużą odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. W omawianym okresie z ust Pełniącego ani raz nie słyszałem dobrego słowa o zmarłym Prezydencie. Co prawda zmarły Prezydent, nie wiedzieć czym sobie na to zasłużył, nie otrzymał od Pełniącego żadnej przygany (wprawiło to zresztą pewnie w zdumienie i milczący bunt część dotychczasowych zwolenników i PR-owców Pełniącego), ale należy to chyba zrzucić na karb niezręcznej sytuacji, w jakiej znalazł się Pełniący po śmierci Prezydenta. Słowa o dozgonnej wdzięczności Polaków wobec przyjaciół Rosjan można przyrównać jedynie do podobnych miłosnych wyznań Edwarda Gierka wobec Leonida Breżniewa. Nawet nie chcę myśleć co by to było, gdyby się okazało, że nasi dobroczyńcy wytłukli w Katyniu 3,5 tysiąca (powiedzmy) naszych oficerów, a nie jak podają źródła 4,4 tys. Mogłoby się to chyba skończyć deklaracją Komorowskiego o dobrowolnym przystąpieniu do unii z Rosją. Na zasadach Mołdawii w ZSRR. Na przykład.

Równie piękne przemówienia serwował nam w okresie żałoby arcybiskup Krakowa Dziwisz Stanisław. Powielał z czułością frazy Pełniącego przyozdabiając je, jak na księdza przystało, dodatkowo o element religijny. Ciekawe co na jego wczorajszą mowę powiedziałby jego mentor, Jan Paweł II. Albo, dajmy na to, Prymas Tysiąclecia. Obydwaj, z pewnością, byliby zachwyceni. Do tego stopnia, że mogliby, ze wzruszenia oczywiście, tego fizycznie nie zdzierżyć. Przykre to jest. Szczególnie, że przecież kardynał przygotował parze prezydenckiej naprawdę godne królów pożegnanie ze wspaniałą, zapamiętaną z pewnością na długo oprawą, a tu takie faux pas. Policzek niemal. Przynajmniej dla mnie.

Po serii jego perfidnych, zjadliwych i po prostu podłych, dokonywanych przez ostatnie 5 lat, wypowiedzi na temat Prezydenta i jego brata, nigdy nie myślałem, że Donald Tusk zrobi na mnie w zestawieniu z kimkolwiek, choćby jako takie wrażenie. Muszę mu jednak przyznać jedno. Jego przebieranie nogami na widok Rosji przy Komorowskim jawi się dość bladym. Przynajmniej to wyrażane za pomocą słów. Bo gestowo był od kolegi w tym tygodniu znacznie efektywniejszy. Znalazł tez w sobie pan premier na tyle honoru, że, przynajmniej w Kościele Mariackim, nie dziękował wylewnie Rosjanom za to, że straciliśmy tydzień temu, przy ich pomocy, połowę naszej politycznej elity a kilkadziesiąt lat wcześniej, przy pomocy dużo bardziej świadomej i celowej, kilkadziesiąt tysięcy oficerów. Nie wiem czy to tylko z tego powodu, że się w ogóle nie odzywał, ale faktem jest, że z jego ust w Krakowie takie słowa nie padły.

Jakże wspaniale w zestawieniu z “oracjami” Pełniącego i arcybiskupa Krakowa prezentują się sobotnie wystąpienie szefa gabinetu Prezydenta i niedzielne pożegnanie Prezydenta przez szefa “Solidarności” oraz dwukrotnie, w Warszawie i Krakowie, przez Prymasa Polski. Przyznam się, że po tych mowach byłem za każdym razem wzruszony i dumny. Szczególnie zaskoczył mnie pan przewodniczący, bo czegóż niby można spodziewać się po zawodowym związkowcu? Okazuje się, że można. Znacznie więcej niż po głównym kandydacie do objęcia najwyższego urzędu w państwie. A ksiądz Prymas udowodnił, podobnie jak wcześniej zrobili to metropolita warszawski oraz przewodniczący Episkopatu, że nieprawdziwe są twierdzenia jakoby cała hierarchia kościelna do cna przeżarta była duchem homo sovieticus, a także że niektórzy jej reprezentanci potrafią jeszcze odróżnić ziarno od plew.

Na koniec dwa zdania o delegacjach z zagranicy. Jest tak, jak napisał Andrzej Kijowski. Kto chciał, ten przyjechał. A kto miał inne priorytety ten znalazł wytłumaczenie. Nie należy pewnych rzeczy przesądzać, ale warto zapamiętać dla kogo najwyższy polski urząd był na tyle ważny i znaczący, żeby mimo pewnych (może i faktycznie sporych, nie wiem) obiektywnych trudności, zdecydować się go osobiście pożegnać. Duża ilość absencji ma, niestety, w kontekście pozycji Polski w świecie, swoją wymowę.

 

 

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka