Sytuacja strategiczna w Azji Wschodniej robi sie coraz "ciekawsza". Jasne juz jest dla każdego, że żaden z sasiadów Chin nie jest w stanie w pojedynkę obronic sie przed ich agresją, a przecież siła Chin dopiera zaczyna się powiększać. Natomiast sojusz antychiński, który roboczo nazywam Paktem Pacyfiku, stanowiłby dla Chin kamień obrazy, jeśli nie Casus Belli. Widać też zupełnie wyraźnie, że nikt nie potrafi zastąpić USA jako tarczy obronnej dla pozostałych uczestników Paktu.
Można więc zupełnie słusznie sie zapytać, na co właściwie czeka Obama, w końcu NATO utworzone w podobnych okolicznościach świetnie zdało egzamin. Ba, gdybyż to było takie proste...
Są trzy kraje kluczowe dla powodzenia projektu sojuszu antychińskiego, a więc Japonia, Wietnam, Indie:
-Japonia już dwa pokolenia usilnie pielęgnuje pacyfizm, wpisany nawet do konstytucji. Udział w pakcie wojskowym i ponowne zbrojenia wymagaja znów zmiany całej mentalnosci społecznej, groża nawet obudzeniem z takim wysiłkiem pochowanych demonów. Należy sądzić, że w końcu sytuacja zmusi Japończyków do tego trudnego kroku, jednak nie można lekceważyć ich obaw.
-Wietnam jeszcze w poprzednim pokoleniu toczył smiertelny bój z Ameryką, wygrany kosztem milionów ofiar i zniszczenia kraju. Ścisły sojusz z dawnym wrogiem przeciwko sojusznikowi z lat walki nie jest łatwym krokiem ani łatwo akceptowanym przez społeczeństwo. Wymaga to dużo czasu i cierpliwosci.
-Indie zawsze były społeczeństwem pokojowym, chyba najbardziej pozbawionym ambicji imperialnych ze wszystkich potęg świata. Dość przypomnieć, ze poza kilkoma wyprawami na Cejlon Indie NIGDY nie próbowały podboju obcych ziem, to do nich zawsze wybierano sie "w gości"! Współczesne Indie wręcz sie chlubiły nieuczestniczeniem w żadnych paktach wojskowych, a nawet były przewodniczacymi ruchu krajów niezaangażowanych. Wejście do Paktu stanowiłoby kardynalną zmianę ich filozofii państwowej i społecznej, co również nie jest takie łatwe, delikatnie mówiąc.
Jak widać, wszystkie te kluczowe kraje maja poważne i całkowicie uzasadnione opory przed wejściem do wojskowego paktu, w którym główna rolę odgrywałyby Stany Zjednoczone. Dla prezydenta USA są w tej sytuacji dwie drogi działania:
-Reagan lub Jon McCain pewnie od zaraz założyli by Pakt, a potem starali sie włączyć do niego po kolei wszystkich chętnych, stwarzając fakty dokonane.
-Obama woli politykę "małych kroczków". Wykorzystuje idiotyczną polityke chińską, która płoszy wszystkich sasiadów do stopniowego przyzwyczajania ich do myśli o trwałym traktatowym sojuszu, ale nie naciska. Możliwe też, że stara się dogadać z Chińczykami, aby nie podkręcali atmosfery, bo jest to im do niczego nie potrzebne. Z kiepskim raczej rezultatem...
Można też wywnioskować, że Obama stara się ustalić nastepujaca sekwencję wydarzeń- najpierw upadek Asada w Syrii, potem rozwiązanie problemu z Iranem, a dopiero potem konkretne rozmowy z Chinami. Zobaczymy, co mu z tego wyjdzie i czy zdąży do końca kadencji...Nie mówiąc o tym, że władze Chin też mają tu "trochę" do powiedzenia!
Inne tematy w dziale Polityka