piko piko
1661
BLOG

101 jak granat, czyli jak wybuchło to rozniesło

piko piko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 51

Zacznę od krótkiej dygresji.
Będąc młodym podchorążym rezerwy miałem przyjemność na zajęciach praktycznych  „wybuchnąć” kawałek muru. Jak to było.
Zajęcia odbywały się w grupie 4 bażantów. Porucznik który je prowadził odbiegał zachowaniem od pozostałych znanych nam z jednostki poruczników - był małomówny, niesamowicie spokojny, powolny w ruchach, ale stanowczy.
Na wstępie powiedział żebyśmy nic sami nie robili i go słuchali, to skończymy zajęcia w jednym kawałku. A zajęcia miały nam pokazać jaka jest siła materiału wybuchowego (MW), jak go umieścić optymalnie i jak się go detonuje.

Dostaliśmy do ręki po 200 gramowej kostce trotylu. Wyglądała jak kostka mydła w kolorze żółtym, miała na środku  najmniejszej ścianki dziurkę do włożenia detonatora. Na pytanie co by się stało jakby upuścić odpowiedź brzmiała – nic, również można taką kostkę włożyć do ogniska, po prostu się spali.
Po oddaniu kostek dostaliśmy do ręki detonatory. Nic specjalnego - wyglądały jak kawałek aluminiowej rurki o średnicy 5-7mm długości 60mm z jednym końcem zamkniętym.
Tym razem porucznik zwrócił uwagę, żebyśmy nie stukali tymi rurkami ani ich przypadkiem nie podpalili, ani nie zgnietli.
Ostatnim elementem były lonty. Rodzajów jest dużo. Do zajęć miał być zastosowany wolno palący się, który wyglądał jak kabel elektryczny, jednożyłowy w czarnej izolacji z PCV.

Obiektem do wysadzenia był fragment jakiejś betonowej ściany, która kiedyś musiała być większym murem, ale zapewne lata ćwiczeń spowodowały, że teraz była mały murkiem.

Na początek trzeba było ze szpulki odwinąć i odciąć odpowiedni kawałek lontu. Z tego co pamiętam było to 60 cm czyli ok. 20  sekund palenia. Następnie należało wsadzić koniec lontu w detonator i zagnieść jego koniec by się nie wysunął.

Pierwsze ćwiczenie polegało na zdetonowaniu kostki trotylu położonej na styku muru z gruntem i zaobserwowaniu co się stanie.
Detonator z lontem został wsadzony do dziurki, kostka położona we wskazanym miejscu, lont podpalony. Porucznik spokojnym krokiem oddalił się do miejsca gdzie byliśmy schowani.
Te 20 sekund to było jak 120 sekund, ale w końcu gruchnęło. Podeszliśmy do murka – nic się nie stało, murek nienaruszony, trochę ziemi wzruszonej, no w zasadzie nic.

Drugi pokaz był prawie identyczny. Jedyna różnica polegała na lekkim obsypaniu kostki trotylu ziemią od strony przeciwnej do muru. Efekt był druzgocący, w betonowym murku powstała u podstawy dziura ok. 50x70 cm.

„Widzicie podchorążowie jak wielkie znaczenie ma niewielki opór dla rozprężających się gazów z wybuchowego spalania trotylu.” Faktycznie nawet minimalne ograniczenie swobodnego rozchodzenia się gazu daje efekt piorunujący. Jakbym tego nie widział to bym nie uwierzył.

Z krótkiej dygresji zrobiła się długa, wiec szybko do meritum.

Celem poniższego tekstu jest uzmysłowienie czytelnikom, że hipoteza jakoby samolot z delegacją eksplodował w powietrzu jest nie fizyczna, czyli nie prawdziwa. Rozkład szczątków, ich wielkość i ich ilość na „miejscu zdarzenia” to wyklucza.
Na wstępie należy stwierdzić, że na wysokości domniemanych eksplozji nie istniała istotna różnica ciśnień miedzy wnętrzem i zewnętrzem kadłuba.

Jak wygląda proces niszczenia w wyniku eksplozji? Porcja MW zmienia się w gazy które napierają na kadłub. W momencie, gdy siły rozciągające konstrukcję (wynikające z parcia) przekroczą jej wytrzymałość, dochodzi do rozerwania.
Kadłub oczywiście nie jest wytrzymały tak samo w każdym miejscu. Do rozerwania jego różnych części potrzeba sił o różnych wartościach. Można sporządzić listę części kadłuba i miejsc, w kolejności wytrzymałości od najmniejszej do największej. Chyba nie trzeba wyjaśniać, że pierwsze "puszczają" najsłabsze elementy. Początek listy części najsłabszych zajmują okna.

Kiedy w którymś miejscu kadłuba naprężenia przekroczą wartość krytyczną  powstaje otwór przez który gazy powstałe w wybuchu uchodzą na zewnątrz. Ciśnienie spada, spadają naprężenia poniżej krytycznych. Utworzenie kolejnego otworu w kadłubie staje się niemożliwe. Opisany przypadek dotyczy wybuchu będącego zdarzeniem jednostkowym. Wybuchło – powstała dziura – spadło ciśnienie poniżej krytycznego -  koniec zdarzenia.
Wiemy jednak, że są eksplozje powodujące kompleksowe zniszczenia. Jak do nich dochodzi? Aby uszkodzeniu uległ większy obszar, po wybiciu otworu w najsłabszym miejscu konstrukcji, dalszy wzrost ciśnienia gazu (od spalania kolejnych porcji MW) musi być większy niż spadek ciśnienia wynikający z utraty gazów przez pierwszy otwór. Kiedy to może mieć miejsce? Kiedy mamy do czynienia z wybuchem, który może wytworzyć wielką ilość odłamków?  Czy jest to kwestią ilości i siły MW?
Aby odpowiedzieć na to pytanie posłużymy się przykładem granatu odłamkowego. Wszyscy chyba pamiętamy obrazek na którym widać jajowaty przedmiot o powierzchni przypominającej tabliczkę czekolady. Grubsze prostokąty są poprzedzielane bruzdami, które osłabiały skorupę granatu i miały za zadanie w momencie wybuchu podział skorupy na wiele odłamków. Okazało się jednak, że taki granat odłamkowy nie rozpada się na odłamki wzdłuż każdego nacięcia skorupy. Skorupa dzieli się na bardzo małą ilość części.
To może należałoby pogłębić bruzdy/nacięcia? Nie jest to dobry pomysł – skorupa granatu pełni też inne funkcje niż dzielenie się - musi wytrzymywać transport, przypadkowe upadki, składowanie, itp. Wzmocnienie siły MW nie powoduje zwiększenia ilości podziałów zwiększa się zasięg rażenia.
Ten przykład dowodzi, że siły eksplozji szybko słabną w momencie, gdy nie napotykają oporu. Pęknięcie granatu w kilku miejscach uniemożliwiło dalszy podział jego skorupy – ciśnienie gazów spadło z powodu powstałych „dziur”.
Zamykając temat granatu – poradzono sobie z tym problemem inaczej. Odłamki nie powstają na skutek wybuchu, są wyprodukowane wcześniej w innym procesie (kulki, ścinki blachy, wałeczki) i jako gotowe elementy są pakowane do granatu i rozrzucane w wyniku eksplozji.
Wróćmy do naszego samolotu. Kadłub został zaprojektowany do wytrzymania sił (a nie są to małe siły) związanych z normalną eksploatacją, a nie do rozpadania się w wybuchu na liczne odłamki. Gdyby potraktować kadłub jako zamknięty zbiornik, nafaszerować MW i odpalić na wysokości 15m nad gruntem to nie powstanie taka ilość odłamków jaką znaleziono na pobojowisku.
Wniosek jest jeden – większość odłamków obserwowanych na polu szczątków zostało wyprodukowane gdzie indziej i dostarczone na miejsce drogą lotniczą i inną. Część odłamków powstała w wyniku lokalnych eksplozji w zalegającym złomie.

Jak mamy wybuch to jego konsekwencją jest kształt rozrzutu szczątków, zasięg rozrzutu i inne zjawiska typu światło i dźwięk.
Rozrzut odłamków powstałych w wyniku wybuchu powinien wpisać się w koło (elipsę) o średnicy (osi) dużo większej niż opisana szerokość pola szczątków. Nic takiego nie obserwujemy.
A co z wybuchami punktowymi (liniowymi)?
To samo a nawet gorzej, odłamków będzie dużo mniej niż przy wybuchu konwencjonalnym.
A co z wybuchem termobarycznym?
Eksplozja by była słyszana i widziana w promieniu kilometrów.  Jak dodać do tego 10 ton paliwa w samolocie to żadna z ofiar nie wyglądałby na śpiącą. Ofiary w ogóle by nie wyglądały.

Jakby ktoś wyciągnął z tego tekstu wniosek, że skoro nie eksplozje to rozpad samolotu w wyniku CFIT to polecam http://piko.salon24.pl/665618,krol-jest-nagi-czyli-inscenizacja.

piko
O mnie piko

Jaki jestem? Normalny - tak sądzę.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (51)

Inne tematy w dziale Polityka