#prawo-cytatu
#prawo-cytatu
Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
886
BLOG

Nietoperze, ludzie i baśń Andersena

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

Pierwszą ofiarą każdej wojny, także hybrydowej, jest prawda.

Wcześniej ludzie i zwierzęta to były dwa odrębne światy. Wprawdzie pochodzące z jednego źródła (zależnie od opcji światopoglądowej: Boska kreacja albo Buch-bach i samo się zrobiło), ale zasadniczo do siebie nieprzywiedlne. Niesprowadzalne. Najczęściej wręcz groźne dla siebie i wrogie, a niekiedy przyjazne, bo oswojone, udomowione... Światy tylko raz w roku zdolne do spotkania, do międzygatunkowej komunikacji w odświętną Wigilijną noc.

Dopiero od drugiej połowy dwudziestego wieku coś się zaczęło tutaj zmieniać. Pojawił się jakiś ponadgatunkowy most... Z jednej strony, ubóstwienie chowanych w domu ulubieńców: urządzanie im przyjęć, psi fryzjerzy, konkursy piękności, psie cmentarze, uwzględnianie w testamentach, a świecie najbardziej odjechanym (inaczej: najbardziej postępowym) nawet adopcje czy transgatunkowe śluby. To już był poważny sygnał, że coś idzie nie tak. Niestety został zlekceważony.

Z drugiej strony, wirusy wcześniej groźne wyłącznie dla zwierząt, nagle zaatakowały ludzi. HIV, SARS, MERS, dziwne odzwierzęce odmiany wirusów grypy. Dlaczego tak się dzieje? Co się właściwie stało? Odpowiedź, która najczęściej pada, jest bulwersująco prosta. Ot, wirus wziął i przeskoczył na człowieka. Np. na hemofilityków, czy homoseksualistów z Haiti (HIV) albo np. na czarnoskórych mieszkańców Afryki Zachodniej (Ebolavirus). Takie niezwyczajnie wybredne te wirusy, jakby przejawiały jakieś szczególne preferencje.

Wuhan: opowieści z mchu i paproci
Pojawienie się najnowszego wirusa, który rozszalał się w chińskim Wuhan, nieco później we włoskiej Lombardii, a wnet rozprzestrzenił się po całym świecie, skwitowano krótko: wszystko przez te mokre targowiska (wet markets), które oferują żywe zwierzęta. Nieszczęście miała spowodować zupa z rudawki wielkiej (Pterous giganteus), taki tradycyjny przysmak Chińczyków, a egzemplarz feralnego nietoperza pochodzący z miejscowego, skądinąd dość znanego w laboratorium, miał zostać wyniesiony na zewnątrz i sprzedany pokątnie przez nieuczciwego pracownika.  Gdyby to działo się gdzieś indziej, nie w Chinach, do tego w Chinach trzymanych twardą ręką partii, co więcej w kraju przeżywającym akurat okres niespotykanej prosperity...

Prócz tego, że wyjaśnienie zabrzmiało niewiarygodnie, to również pozostawało w sprzeczności z inną wykładnią zdarzeń, bo równolegle tłumaczono przecież, że ów przeskok wirusa z rudawki na człowieka został zapośredniczony przez łuskowca i węża... Warto przypomnieć, że te pierwsze koncepty, serwowane milionom odbiorców światowych mediów na chybcika skopiowały podstawę fabularną wcześniejszego o blisko dekadę filmu Stevena Soderbergha Contagion – epidemia strachu (2011). Hollywoodzka sekwencja: nietoperz => odchody => świnia => skaleczony palec hodowcy, dobra w sam raz, by dostarczyć porcji grozy podczas seansu w kinie, miała teraz zastąpić rzetelne próby odpowiedzi na pytanie: czym w istocie jest i skąd się naprawdę wziął wirus SARS-CoV-2?

Nie jest przecież tajemnicą fakt, że w tzw. poważnych państwach, kryjące się pod różnymi nazwami instytuty badawcze raczej niż naukowe od wielu dekad pracują nad bronią biologiczną, znacznie bardziej przydatną w czasach, gdy retoryka politycznych gołębi wzięła górę nad retoryką jastrzębi. Dziś każda wojna jest be, nawet obronna. Co innego misja pokojowa lub choćby stabilizacyjna, a szczególnie interwencja humanitarna, chronienie mniejszości, przywracanie lub zaprowadzanie demokracji, bądź obywatelskie nieposłuszeństwo zielonych ludzików, którzy w niezbędne akcesoria zaopatrzyli się za rogiem, w sklepie z militariami... Długo by wyliczać.

Tak, współczesna moda na walkę o pokój oraz demokrację liberalną mocno utrudnia, a na niektórych obszarach praktycznie uniemożliwia prowadzenie klasycznej wojny gorącej środkami jej właściwymi. Pozostają działania hybrydowe, które destabilizują wrogie państwa z użyciem narzędzi propagandowych, informacyjnych, albo za sprawą dywersji elektronicznej i/lub presji gospodarczo-finansowej, wreszcie (to już w ostateczności) poprzez stosowanie oręża o charakterze biologicznym. Znamienne, że im częściej niekonwencjonalne formy zwalczania wroga wchodzą w grę, tym mniej się o nich mówi.

Owe sprzeczne, nieprzemyślane opowieści z mchu i paproci miały jedną wspólną wadę: zrzucając odpowiedzialność za powstanie nowego groźnego wirusa na przypadek, krytykowały pośrednio rzesze eksperymentatorów/badaczy w poważnych krajach, którym udało się zmarnotrawić niemałe przecież budżety zatrudniających ich placówek bez widocznych efektów. A tu jeden pazerny i nieuczciwy pracownik z personelu pomocniczego laboratorium w Wuhan, wspomagany tylko przez los, doprowadził do ujawnienia się wrednego patogenu.

Kalifornia: Kristian G. Andersen i inni
Wirusy mutują, to elementarz. Czy koronowirus SARS-CoV-2 jest rzeczywiście rezultatem niewymuszonej adaptacyjnej ewolucji, jak sugerowałaby to powielana przez media głównego nurtu opowieść o pysznym, ale zdradliwym rosołku z nietoperza? Naukowcy, w każdym razie ci, których głos daje się usłyszeć poza sferą wyspecjalizowanej debaty oraz łamów ściśle naukowych periodyków, dają w tej sprawie mocno różniące się odpowiedzi. Cóż, ludzkie poznanie jest procesem, a rzetelna wiedza powstaje dopiero w sporach wynikających z błędów i ograniczeń ludzi, którzy się tym zajmują. Poza tym, ludzie nauki też realizują nieraz dziwne interesy i... bywa, że kłamią. Dość pamiętać o cyklicznym sporze o wyższości masła nad margaryną lub odwrotnie.

Nie inaczej zresztą dzieje się w przypadku publikacji, które zdają sprawę z prowadzonych badań. Np. pięciu autorów artykułu zamieszczonego w połowie marca br. w portalu Nature Medicine, w konkluzji wysoko specjalistycznego i – co tu kryć – hermetycznego dla niespecjalistów tekstu nie mają wątpliwości, że mimo budowy znakomicie ułatwiającej wnikanie i zakażanie tkanek ludzkich SARS-CoV-2 nie jest efektem żadnych celowych działań, podejmowanych w jakimś nieodpowiedzialnym czy złowrogim laboratorium.

Zdaniem Kristiana G. Andersena i współautorów, nie sposób na razie przesądzić, czy nosicielem pośrednim, umożliwiającym przeskok tego odzwierzęcego wirusa z nietoperza na człowieka, było inne zwierzę (w tym przypadku wskazuje się na łuskowca), czy takim nosicielem był ewentualnie sam człowiek. Za mało danych, trzeba dalej badać – brzmi konkluzja artykułu o możliwym pochodzeniu patogenu, który od kilku miesięcy paraliżuje świat. Mimo że dostrzegamy szczególne cechy tego wirusa, łącznie z optymalizacją sekwencji białek bardzo ułatwiających zaatakowanie ludzkiej tkanki, to nie wierzymy – deklaruje międzynarodowy zespół badaczy – by scenariusz powstania patogenu w jakimś laboratorium w ogóle mógł wchodzić w grę. K.G. Andersen et alii nie wierzą, zaiste mocny argument naukowy.

Nie wszyscy ludzie z branży są aż tak powściągliwi. Dla niektórych właśnie owo zgrabne dopasowanie sekwencji białek umożliwiających wirusowi wnikanie do organizmu człowieka, szybkie namnażanie się, a w konsekwencji wysoki stopień zakaźności, stanowi co najmniej poważną poszlakę, że nowa odmiana betakoronowirusa typu SARS jest rezultatem mocno zaawansowanej bioinżynierii. Np. dr Judy Mikovits, z wykształcenia biolog molekularny, długoletni pracownik naukowy w ważnych centrach badawczych USA, na pytanie, czy SARS-CoV-2 został stworzony w laboratorium mówi, że osobiście nie  użyłaby raczej słowa stworzony.

Zdaniem Amerykanki, która między innymi pracowała w Instytucie Badawczym Chorób Zakaźnych Armii USA, mieszczącym się w Forcie Detrick, dla przejścia od sekwencji aminokwasów w kolcu koronowirusa SARS-CoV-1 do układu, jaki pojawił się w nowej jego mutacji, natura potrzebowałaby około ośmiuset lat, a tymczasem stało się to w ciągu zaledwie dekady. Zdecydowanie za szybko. Co innego, gdyby tę ewolucję wirusowego białka trochę przyśpieszyć, najlepiej z użyciem akceleracji, podobnie jak przy tzw. wirusowym marketingu...

Może jednak dr Mikovits trochę przesadza? Mocno skonfliktowana z Athonym Faucim oraz Robertem Gallo, z którym kiedyś wspólnie prowadziła badania. Ma nawet na koncie współpracę z prof. Lukiem Montaignierem, z Instytutu Pasteura. Później usunięta na margines, oskarżana i przez jakiś czas więziona, uznana za przeciwniczkę szczepionek, z trwającym przez kilka lat zakazem wypowiedzi dla mediów oraz poważnie chorym mężem ma prawo czuć się teraz przygnębiona... Ale przecież z Mikkim Willisem rozmawia w sposób bardzo zdyscyplinowany, m.in. o swej wydanej właśnie książce Plaga korupcji. Stawia w niej poważne, imienne zarzuty, także wobec Fauciego, którego postrzega nie tylko jako szczepionkowego lobbystę. Przed lekturą trudno się oczywiście do tej pozycji odnieść, ale warto zauważyć, że przedmowę napisał Robert F. Kennedy jr.

Chapel Hill: sukces uczniów czarnoksiężnika
Portal Nature, którego częścią jest Nature Medicine, czyli witryna przywołana uprzednio przy omawianiu badań autorstwa Andersena i innych, to jednak poważna strefa sieci. Nic dziwnego, że po wybuchu obecnej pandemii redakcja przypomniała dwa ważne, wcześniejsze teksty. Pierwszy, z listopada 2015, sygnowany przez uśmiechniętego dr. Vineeta D. Menachery’ego i grupę jego współpracowników, był tyleż ciekawy, co bulwersujący. Jego zawartość pozostawała bowiem w całkowitej sprzeczności z wnioskami opracowania zespołu K. G. Andersena. Otóż, piętnastoosobowa grupa, której trzon stanowili badacze z wydziałów Epidemiologii oraz Mikrobiologii i Immunologii Uniwersytetu Północnej Karoliny w Chapel Hill, zasileni przez pracownika Narodowego Centrum Badań Toksykologicznych FDA z Arkansas, oraz – co ciekawe – również przez dwie osoby z Instytutu Wirusologii Chińskiej Akademii Nauk z Wuhan, osiągnęła efekt godny ucznia czarnoksiężnika.

Pomysłowo łącząc elementy dwóch odmiennych wirusów, badacze skonstruowali hybrydę dotąd w naturze nieistniejącą. Obrazowo rzecz ujmując, na kulistym szkielecie-napędzie wirusa SARS-CoV-1 osadzili sekwencję białkową właściwą kolcom innego koronowirusa o nazwie SHC014-CoV. Co ważne, maszyneria namnażania zadziałała, podczas gdy białko kolczastych wypustek nowego patogenu świetnie sobie radziło z atakowaniem tkanki ludzkich płuc. Wypada jeszcze dodać, że sekwencję proteinową wirusa SHC014-CoV pozyskano z ciała nietoperza z rodziny podkowcowatych, bliskiego krewniaka rudawki wielkiej. I że próbek potrzebnych do eksperymentu w Chapel Hill dostarczyła chińska wirusolożka Shi Zhengli, znana specjalistka od nietoperzy.

Dalsze takie badania zostały w USA zakazane. Zlekceważono jednak wnioski, że koronowirusy, które pochodzą od tych latających ssaków, mogą być potencjalnie groźne dla człowieka. Drugi artykuł w Nature, pióra Butlera Declana, opublikowany w trzy dni później, zdawał sprawę z dyskusji, jaka rozgorzała zaraz po ujawnieniu wyników eksperymentu ze sztucznie sfabrykowanym w laboratorium wirusem typu SARS. Owszem, większość specjalistów zakwestionowała sensowność takich działań, wskazując na ogromne ryzyko ich prowadzenia, ale rubikon został przekroczony...

Bioinżynieria już pięć lat temu potrafiła wniknąć w strukturę wirusa i skonstruować jadowitą hybrydę, czyli fabrykat, w dodatku produkcji amerykańsko-chińskiej. Tym pilniej należy zbadać, skąd się wziął SARS-CoV-2.

Waldemar Żyszkiewicz
(14 maja 2020)

pierwodruk: Obywatelska. Gazeta im. Kornela Morawieckiego nr 219, 22 maja – 4 czerwca 2020

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości