Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz
2107
BLOG

Prezydent wszystkich Polaków? Mylna i szkodliwa kalka językowa

Waldemar Żyszkiewicz Waldemar Żyszkiewicz Prezydent Obserwuj temat Obserwuj notkę 77

Owszem, były niby precedensy: cesarz Francuzów czy król Belgów. Wyrastały jednak z innej tradycji, z innych pojęć. Natomiast ten nieszczęsny prezydent wszystkich Polaków to rezultat nadgorliwości doradców Aleksandra (Alka) Kwaśniewskiego, którzy łechcąc emocje elektoratu w kampanii prezydenckiej roku 1995, chcieli przykryć istotne życiorysowe niedostatki swego kandydata.

Władza cesarska i królewska w rozumieniu dawnych mieszkańców Europy (generalnie chrześcijan, a w przeważającej części rzymskich katolików) pochodziła od Boga, więc panujący władcy byli w tej perspektywie Bożymi pomazańcami. Formuła 'cesarz Francuzów' odnosiła relację władca–rządzeni do kategorii narodu, w tym przypadku francuskiego. A nie do państwa, o terytorium z powodu prowadzonych przez Napoleona wojen podlegającym ciągłej zmianie, a także związanej z tym etnicznej chybotliwości i różnorodności.

Nieco inny zamysł przyświecał chyba autorom tytulatury dla głów panujących w Belgii. Miano 'król Belgów' miało być swoistym potwierdzeniem kształtującej się dopiero po przewrocie brabanckim (1789) belgijskiej tożsamości. Tożsamości  mniej może zresztą narodowej, ze względu na trójjęzyczność mieszkańców, różnolitość terytorialną oraz sposób kształtowania się państwowości, której początek datuje się dopiero na rok 1830, po zwycięskim powstaniu mieszkańców Niderlandów Południowych przeciwko dominacji holenderskiej.

Konkretyzując: nieudolne rządy króla Wilhelma I, który w utworzonym podczas Kongresu Wiedeńskiego Królestwie Niderlandów (1815) faworyzował protestantów z północy kosztem katolików z południowej części terytorium, skutkowały tzw. rewolucją belgijską (1830), a w konsekwencji zaakceptowanym przez Holendrów podczas konferencji w Londynie (1839) podziałem państwa i utworzeniem katolickiej Belgii, o czym dziś w obliczu dynamicznego muzułmanienia (islamizacji) tego państwa warto może pamiętać.

 

Etniczny kobierzec Rzeczypospolitej...

Współcześnie, gdy w umysłach grasujących w Europie postępowców miejsce Boga-Absolutu-Transcendencji zajął ubóstwiony Lud-Demos, koncepty Bożego pochodzenia władzy wydają się mało praktyczne. Ale gwoli prawdy trzeba przypomnieć zabawną w swej niezdarności próbę, jaką u progu nowego Millenium podjęła w tym zakresie Jolanta (de domo Konty) Kwaśniewska, która w wirze prezydenckiej kampanii twierdziła, ze jej mąż jest właśnie takim Boskim pomazańcem.

Grzechy i niedoskonałości systemów demokratycznych, a demokracji liberalnej w szczególności, są liczne oraz całkiem dobrze opisane. Nie zamierzam się dziś nimi zajmować. Chciałbym tylko pokazać, że na gruncie świadomości ściśle postępowej, której idolami pozostają właśnie obywatelskość zamiast narodowości, tolerancja zamiast dyskryminacji czy inkluzywność zamiast ekskluzywności formuła 'prezydent wszystkich Polaków' powinna być absolutnie nie do przyjęcia. Z kilku względów.

O ile osoba władcy – książę, król, cesarz – faktycznie pozostawała przede wszystkim (choć czasem czysto symbolicznie) w relacji z jakimś ludem resp. ethnosem, a w czasach późniejszych z narodem, o tyle funkcja prezydenta nierozerwalnie wiąże się już z instytucją państwa. Dlaczego więc miałby to być prezydent Polaków? Tylko Polaków, co więcej, wszystkich Polaków? W naszym przypadku skutecznie wybrana na ten urząd w wyborach powszechnych osoba ma być prezydentem państwa, czyli Rzeczypospolitej Polskiej. To jest jej powołanie i funkcja do spełnienia.

Prezydent nowoczesnego i demokratycznego państwa nie powinien chyba dzielić jego obywateli ze względu na narodowość, a przecież obywatelami współczesnej Polski, oprócz obywateli narodowości polskiej, są Niemcy (o statusie mniejszości narodowej), Litwini, Białorusini, Łemkowie i Bojkowie, Ormianie i Tatarzy, Ukraińcy oraz Żydzi. I wymieniam tu jedynie narodowości tradycyjnie od wieków w Rzeczypospolitej obecne. Obecne zresztą w zauważalnym odsetku, nie wspominając już nawet śladowej procentowo obecności Czechów czy Węgrów, innych Słowian z Południa, spolonizowanych Szkotów i Holendrów (Olędrów), ani obserwowalnej miejscami przymieszki krwi szwedzkiej.

Abstrahuję też od zauważalnej obecności części dawnych studentów z egzotycznych krajów Azji, Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy studiowali w czasach tzw. Polski Ludowej, a potem założyli u nas rodziny i zamieszkali na stałe. O potomkach Światowego Festiwalu Młodzieży, dziś występujących w kategorii wiekowej 60+, już nic nie mówiąc. Podobnie jak o (lekko licząc) milionie z dobrym hakiem Ukraińców, zasilających polski rynek pracy po exodusie także liczonej w milionach fali emigracji zarobkowej młodych, zaradnych obywateli RP, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia ojczyzny, bo zabrakło dla nich pracy... Brak przemyślanej polityki gospodarczej polskich rządów po roku 1989 czy wielce przemyślna globalna polityka nomadyzacji?  

 

...wobec prób wymuszenia metysażu Europy

Piszę o tym, bo według pozbawionych demokratycznego mandatu władz wykonawczych Unii Europejskiej, struktura współczesnego społeczeństwa Rzeczypospolitej jest podobno nazbyt homogeniczna. Jeśli nawet uznać, że socjalista Martin Schulz, ze względu na swe szeroko znane deficyty, faktycznie może wierzyć w taki opis stanu realnego, to przecież łatwo skonstatować, że ani Jean-Claude Juncker, ani Angela Merkel z pewnością już nie. Oni po prostu wywierają nagą presję na Węgrów, Czechów i Polaków, nie dbając ani o racjonalną argumentację, ani o logikę swych wypowiedzi, ani nawet o pozory legalizmu czy kurtuazji. W zasadzie cisną się pod pióro skojarzenia bliskie tak krytykowanej kiedyś retoryce byłego premiera Włoch Berlusconiego...

Ciekawe, że tym unijnym i niemieckim politykom, pokrzykującym dziś na państwa Europy Środkowo-Wschodniej w sprawie tzw. relokacji migrantów, formuła 'prezydenta wszystkich Polaków', do znudzenia powtarzana przez zwycięzców kolejnych elekcji, zupełnie nie przeszkadzała. Choć w dość zróżnicowanym etnicznie, jak wskazałem wyżej, społeczeństwie naszego kraju brzmi ona naprawdę wyłączająco i dyskryminacyjnie. A przynajmniej, powinna tak brzmieć dla uszu tych postępowców, którzy rzeczywiście przejmują się deklarowanymi przez siebie poglądami.

Dziwne też, że krajowi propagatorzy demokracji w wersji majdanowej oraz zwolennicy przyśpieszonego metysażu nie tylko zachodniej, lecz także naszej części Europy, nie protestowali przeciwko tak skrajnemu ograniczeniu egidy prezydenckiej wyłącznie do Polaków. Przecież powinni się domagać 'prezydenta wszystkich obywateli RP', a może wręcz 'prezydenta Obywateli RP', choć ta ostatnia formuła w odbiorze społecznym mogłoby zabrzmieć już cokolwiek zbyt ekskluzywnie.

Faktem jest jednak, że środowiska żądające postępu za wszelką cenęnigdy się tego nie domagały. Nigdy tej skandalicznie ksenofobicznej etykietki nie oprotestowały. Dlaczego? Ów brak zainteresowania tłumaczą jedynie teorie w oczywisty sposób spiskowe: jeśli założyć, że brzydka, bo wykluczająca formuła 'prezydenta wszystkich Polaków' była ceną za dojście do władzy osoby gwarantującej, iż interesy możnych grup w kraju i zagranicą, tych grup trzymających realną władzę, nie zostaną w żadnej mierze uszczuplone, to może teatralno-retoryczne i niewiele kosztujące ustępstwo na rzecz polskości warto było uczynić...

 

Czyj prezydent, tego wpływy

Prezydent wszystkich Polaków? Przecież to ksenofobia i szowinizm. Niestety, sprawiedliwa, niedyskryminacyjna formuła 'prezydenta wszystkich obywateli RP' też niesie zagrożenia i pułapki, bo obywatele, jak wiadomo, bywają różni. I nie mówię tu wcale o różnorodności, która może poszerzać paletę ludzkich cech, zalet, zdolności czy talentów, lecz o diapazonie przymiotów nacechowanych etycznie: bo przecież oprócz innowatorów, wynalazców, prawdziwych społeczników, odkrywców, bohaterów, twórców oraz mędrców, są niestety także zbrodniarze, szpiedzy, zdrajcy, renegaci, defraudanci.

Czy chciałbym, żeby prezydent mojego kraju, mojej ojczyzny, żeby mój prezydent do osób pozostających w blasku majestatu swego najwyższego urzędu zaliczał także seryjnego mordercę czy kogoś, kto ma na sumieniu zdradę stanu? Nie, tego zdecydowanie bym nie chciał. I myślę, że w takim stawianiu sprawy raczej nie jestem odosobniony.

Owszem, prezydent ma prawo łaski, którą po rozpatrzeniu wszelkich za i przeciw może objąć nawet najgorszego zbrodniarza. To ważna, należąca jeszcze do regaliów prerogatywa prezydencka. Ale oficjalna tytulatura urzędu prezydenckiego nie powinna takich przypadków obejmować. Ani prezydent wszystkich Polaków, ani tym bardziej – wszystkich obywateli...

Wyłączna formuła powinna brzmieć: Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Prezydent, czyli głowa państwa. Pierwsza osoba, która ma przede wszystkim na względzie dobro polskiej wspólnoty narodowej. Dobro wszystkich lojalnych obywateli Rzeczypospolitej. Na takiego prezydenta czekam.

Nagroda czasopisma „Poetry&Paratheatre” w Dziedzinie Sztuki za Rok 2015 Kategoria - Poezja

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka