Kolejna osoba dołącza do ekskluzywnego - na razie - grona osób oskarżających profesora Godzkiego o przyjmowanie łapówek. Pewna kobieta twierdzi, że przed laty profesor zażądał od jej ojca łapówki w zamian za zoperowanie (chodzio o nowotwór), i ta łapówka została wręczona i przyjęta. Dziś marszałek Grodzki, zapytany o to przed dziennikarza odpowiedział, że przecież to nie było w szpitalu, tylko w gabinecie prywatnym. Tak to dokładnie było: marszałek Grodzki nie zaprzeczył, że przyjął kopertę z 2000 zł, ale przecież to nie było w szpitalu, tylko w prywatnym gabinecie!
Serio, panie marszałku? I operował pan tego pacjenta w swoim prywatnym gabinecie, czy jednak w szpitalu państwowym? ...
Oczywiście - pytanie jest czysto retoryczne. I ja wiem, i pan wie, i nawet to dziecko wie, że marszałek przyjął kopertę prywatnie, a zoperował państwowo.
A to "nosi pewne znamiona" sytuacji, którą potocznie zwykło się określać jako branie w łapę.