Opozycja – zarówno totalniacy, i i normalsi – jak kania dżdżu wyczekują dnia, gdy Jarosław Kaczyńskie przejmie wreszcie od Beaty Szydło tekę pierwszego ministra (czyli sługi, nota bene, o czym opozycja nie ma najzieleńszego pojęcia). Nieudolną premier ma zastąpić wreszcie prawdziwy mąż stanu: wszystkich ministrów wy... wali na zbitą mordę (bo przecież żaden się do niczego nie nadaje), ukróci podskakiwanie Brukseli, zastopuje źle widziane (przez opozycję, bo przez tzw. lud prosty – gorące wytęsknione) reformy …
Gdy słucham tych surrealistycznych gadek Don Schetyny, Don Juana Petru czy Grajka Kukiza, to aż muszę sięgnąć pamięcią do czasów, gdy rządził choćby Buzek (ksywka: Łobuzek), tak ukochany przez dzisiejszą opozycję, który bynajmniej nie był szefem partii. Podobnie było z Markiem Belką, Hanną Suchocką i innymi. Prawdę powiedziawszy – premierzy, którzy byli jednocześnie szefami partii, to zdecydowana mniejszość w III RP. No, ale mniejsza o to – przecież totalniakom nie chodzi o nic, co byłoby zgodne z historią czy logiką, tylko o totalną – excuse la motte – rozpierduchę.
Przy czym najzabawniejsze w w tym wszystkim jest to, że strategi totalniaków jest kontrskuteczna. Bo ludzie kochają premier Szydło i akceptują jej rząd, więc zmiany sobie nie życzą – w dodatku wyborcy czują, że totalniacy są hiporytmi załgnymi aż po czubek głowy, skoro z jednej strony na JarKaczu wieszają wszelkie możliwe psie zwłoki, a z drugiej – domagają się, by został premierem. Idioci i kłamcy, myślą ludzie, i słupki totalniakom znów zwiędną :)
Bo tylko i wyłącznie totalniakom oraz niewielkiej garści tzw. lemingów przeszkadza to, że „Kaczyński steruje z tylnego siedzenia”. Cała Polska ma to w najgłębszym poważaniu, byle premier była sympatyczna, a rząd skuteczny.
Dopóki tej prostej rzeczy totalniacy nie zrozumieją (a wcale się na to nie zanosi), to PiS może rządzić kilka kadencji.
Niestety – bez oddechu realnej opozycji na plecach, co wcale nie jest korzystne dla Polski.
Inne tematy w dziale Polityka