Jednym z pierwszych moich skojarzeń z romantyzmem jest adagio z VI symfonii Antona Brucknera, na rozkaz Goebbelsa puszczane non stop w niemieckim radiu, na wieść o kapitulacji 6 armii w Stalingradzie. Jak wynika z zachowanych relacji, jeszcze długo po poddaniu się Paulusa, grupy żołnierzy walczyły w odosobnieniu, poukrywane w piwnicach i ruinach. To byli prawdziwi romantyczni Niemcy, gdzieś na nadwołżańskim stepie, albo u stóp Kaukazu realizujący mit nieustraszonego wojownika, równego bogom. Tak Niemcy to romantycy pełną gębą, Hitler tylko wykorzystał germańskie mity, aby wywołać ogólnonarodowe wzmożenie. Padło na podatny grunt.
Do Polski romantyzm przybył z Niemiec, albo via Niemcy. Nie miał żadnego naturalnego oparcia w narodowym charakterze, a jedynie w sytuacji politycznej. I choć nigdy nie zadomowił się w polskiej duszy, to za sprawą trójki "wieszczów", zmanipulowanemu do absurdu przekazowi historycznemu, niewątpliwym talentom literackim tej czołowej trójki, spowodował, że do Polaków przylgnęła opinia romantyków, nie potrafiących prowadzić racjonalnej polityki, zdolnych jedynie do chwilowych uniesień, a nie mających żadnych praktycznych umiejętności. Ten szkodliwy mit chyba najlepiej streścił Churchill określając Polaków mianem stada lwów prowadzonego przez barany.
Początek polskiego romantyzmu to głównie czasy Królestwa Polskiego powołanego do życia podczas Kongresu Wiedeńskiego. To chyba najbardziej niezwykły wyczyn polskiej nieformalnej dyplomacji.Po zupełnej militarnej katastrofie, wczorajszy wróg pozwala odbudować namiastkę państwowości, ale dysponującą wszystkimi atrybutami koniecznymi do utrzymania, ba - błyskotliwego rozwoju narodu i to na wszystkich polach, społecznym, gospodarczym, naukowym, literackim, a nawet politycznym.
W Królestwie Polskim pierwsze skrzypce częstokroć grali niedawni napoleońscy bohaterowie - jak Józef Zajączek, żołnierz jeszcze kościuszkowski, któremu nad Berezyną armatnia kula urwała nogę, a przede wszystkim Wincenty Krasiński, generał, dowódca szwoleżerów gwardii, eskortujący zwłoki Księcia Józefa, w powrocie do Ojczyzny, a przy tym "milionowy pan", mecenas nauk i literatów. Oczywiście ojciec Zygmunta.
Wincenty Krasiński stał na czele tzw. "obozu klasyków", do którego zaliczano wielu zdolnych twórców, choć dość niewolniczo trzymających się kanonów klasycznych, stanowiącego radykalną przeciwwagę dla prądów romantycznych reprezentowanych przez "młodych" - wschodzącą gwiazdę Mickiewicza, skandalistę Antoniego Malczewskiego i animatora całego fermentu Maurycego Mochnackiego.
Pozorny spór literacki był w istocie sporem społecznym i politycznym. Konserwatywnej, racjonalistycznej koncepcji maksymalnego wykorzystywania stworzonych warunków, w ramach ograniczonych swobód, romantycy rzucili wyzwanie w postaci postulatu całkowitego zanegowania ograniczeń i wywalczenia pełnej niepodległości w drodze powstańczego zrywu, a nie długotrwałej pracy społecznej i politycznej.
Nie wiemy na ile obóz romantyków był zmanipulowany, poddany agenturze i prowokatorom, choć z pewnością te czynniki były silniejsze niż skłonni bylibyśmy przypuszczać. Królestwo miało tak wielu wrogów, że od początku różne środowiska, głównie zależne od Prus, robiły wszystko , aby doprowadzić do jego zniszczenia.I udało się, choć nie dlatego, aby zakorzeniony w polskim społeczeństwie duch romantyczny, doprowadził do nocy listopadowej. Nic podobnego, zbieg okoliczności doprowadził do takiego a nie innego przebiegu wydarzeń, rozwiniętych w wojnę polsko - rosyjską, kładącą kres konstytucyjnemu królestwu.
Wielka Emigracja rozbudziła mit romantyków, mistyfikując wszystko co się da, łącznie ze "szturmem Warszawy", którego w ogóle nie było ( choć tysiąc armat rzeczywiście grzmiało ), choć na szczęście z całego ich dorobku miana epopei narodowej dorobił się akurat "Pan Tadeusz", czyli szlachecka nostalgiczna opowieść wspomnieniowa, przywołująca stary świat, oparta na gawędach Henryka Rzewuskiego. I to by było na tyle jeśli chodzi o wpływ romantyzmu na polską duszę.
Realny rozwój narodu poszedł zupełnie inną drogą. Wincenty Krasiński stojący cały czas na skrajnie lojalistycznych wobec Romanowów pozycjach, stworzył bibliotekę, wzorem innych magnatów jak Ossoliński, czy Działyński. Spuścizna tego racjonalistycznego nurtu był niebagatelna. Ktoś zainteresowany rozwojem myśli polskiej w okresie porozbiorowym, stoi przed ogromem postępu jaki dokonał się przez ledwie stulecie. Pomiędzy rokiem 1815 a 1918 dokonał się na ziemiach polskich , pomimo braku państwowości niewiarygodny wręcz skok cywilizacyjny, społeczny i pojęciowy w zakresie zbudowania fundamentów nowoczesnego państw i narodu, w warunkach skrajnie niekorzystnych. To nie mogło być skutkiem żadnej tradycji romantycznej, bo z niej drwił nawet Norwid w Promethidionie, podkreślając wagę umiejętności stawiania równych płotów.
Nie było odrodzenie państwa żadnym romantycznym zrywem, było efektem żmudnej pracy pokoleń nad budową podstaw egzystencji. Chęć obrony tego dorobku to naturalny ludzki odruch, nie jest więc niczym zaskakującym postawa Polaków w latach 1939 - 45, nie ma w tym niczego nieracjonalnego, w przeciwieństwie do powszechnie występującej wokół nas chęci ujarzmiania innych, za każdą cenę.
Biblioteka Krasińskich spłonęła po Powstaniu Warszawskim, wbrew postanowieniom aktu kapitulacji, ale ta akurat spuścizna, budowania struktur i bibliotek, przywiązania do państwowości i umiejętności jej utrzymania, tkwi w nas mocniej niż nam samym się wydaje, a z pewnością znacznie mocniej niż chcieliby to widzieć inni.
Nie umiem powiedzieć dlaczego w naszym systemie edukacyjnym od zawsze rugowani są z pamięci ci, potrafiący walczyć o Ojczyznę na polach innych niż bitewne. To jest wręcz dojmujące, bo wielkich Polaków ( także obcego pochodzenia co trzeba podkreślić ) mamy w naszej historii politycznej i gospodarcze, naukowej, czy społecznej - legion. To ludzie o umysłach pionierskich, bo tylko wybitne indywidualności potrafią działać w warunkach ekstremalnych i odnosić zwycięstwa.
Inne tematy w dziale Kultura