Pewna urocza młoda osoba usilnie dba o moją edukację muzyczną. Ostatnio ma fazę na Szwedów i podrzuca mi kawałki a to nieznanej mi bliżej Zara Larsson, a to z lekka znanego z radia samochodowego Danny Saucedo, a to dość przeze mnie lubioną Veronikę Maggio.
Ostatnio było
- Posłuchaj, wszyscy tego słuchają:
- O czym ona śpiewa? - I tutaj od razu straciłem trzy punkty z prestiżu, bo przyznałem, że nie potrafię wyłapać tekstów piosenek ze słuchu.
- Ale wiesz, że Molly Sandén i Danny Saucedo są parą? I że Danny po ojcu nazywa się Grzechowski? - Chyba odrobiłem z półtora punktu do nadszarpniętego mocno w różnych okolicznościach prestiżu. Do czegoś czytanie szwedzkiej bulwarówki Expressen jednak się przydało.
- A pamiętasz cover Rufusa Wainwrighta?
- Kogo?
- No, ze Shreka - ale czułem, że zagłębiam się w odległą przeszłość, coś jakby paleolit:
Właściwie powinienem był się zamknąć w tej chwili, ale mój zintegrowany besserwisser, wersja turbo na dopalaczach ma ostre przyspieszenie i poślizgowe hamowanie.
- Wiesz, że autorem Hallelujah był Leonard Cohen? - spytałem niebacznie.
- Kto? - usłyszałem w tonie pytania nieskrywaną podejrzliwość, coś jakby "znowu będzie o dinozaurach?"
- Nie słyszałaś o Cohenie? - zdałem sobie z całą ostrością sprawę, że jestem karygodnie z innej epoki historycznej, coś między wspólnotą pierwotną a Polską pańszczyźnianą i przeszedłem płynnie do luźnych uwag na temat mijanej właśnie pradoliny Wisły.
Ale tutaj, w tajemnicy i pokątnie mogę sobie posłuchać bez narażania się na TEN wyraz twarzy:
To właściwie mogłoby być całkiem rozsądne wytłumaczenie prywatnego spotkania prezydenta RP Andrzeja Dudy z prezesem PiS, partii opozycjnej zaangażowanej w prowadzenie kampanii wyborczej wszelkimi środkami. Panowie wcale się nie naradzali jak wkopać premier Ewę Kopacz w kolejną niemiłą sytuację, o jakie zdrady narodowe ją oskarżyć, tylko zapuszczali sobie kawałki Cohena z laptopa. Wiadomo, że prezes nie umie w te internety i prezydent, jako przedstawiciel pokolenia twittera mu w tym będzie pomocny. A dlaczego w konspiracji? To jasne, nie chcieli robić wiochy. Cohen to obciach, Cohen ujawnia cię nieubłaganie i ostatecznie. A jeśli jeszcze zasysali Jimi Hendrixa to zupełnie zrozumiałe, że nie chcieli tego robić publicznie.
I wiecie, ale tak z ręką na sercu, ta Molly Sandén całkiem, całkiem.
Inne tematy w dziale Kultura