Jeśli Polacy zgodzą się na wyrok TSUE w sprawie zamknięcia kopalni Turów, wielu Polaków zostanie bez prądu, a w „optymistycznej” wersji drastycznie wzrosną rachunki. Jeśli Polacy się postawią, mogą stracić pieniądze z Unii, bo decyzje TSUE są wiążące. Po wyroku nie brak sprzecznych, ale bardzo niepokojących opinii. Co tak naprawdę oznacza wyrok TSUE i czy są jakieś wyjścia z sytuacji?
W piątek Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał nakaz natychmiastowego wstrzymania wydobycia w kopalni Turów, co wiązać się będzie z zamknięciem także elektrowni. W najgorszym scenariuszu decyzja oznacza blackout, czyli pozbawienie prądu wielu polskich firm i gospodarstw domowych. W najlepszym „tylko” wypadku drastyczne podniesienie cen prądu, utratę pracy przez ludzi zatrudnionych w kopalni i elektrowni.
TSUE stwierdza, że wątpliwości Czechów, zdaniem których działanie kopalni odkrywkowej przy elektrowni obniża poziom ich wód gruntowych mogą być uzasadnione. Wątpliwości budzi fakt, że TSUE nie stwierdza, że na pewno są uzasadnione, ale wydaje nakaz de facto prewencyjny. Wśród polskich polityków zawrzało.
„Traktujmy ten wyrok tak, jak Niemcy traktują wątpliwości w sprawie Nord Stream 2”
Politycy partii rządzącej nie kryją oburzenia i szoku po decyzji TSUE. – To skandaliczna, niezrozumiała, wręcz chora decyzja. Na podstawie widzimisię jednej sędzi TSUE postanowiono nie tylko zamknąć kopalnię i pozbawić pracy ludzi, ale też pozbawić setki tysięcy, a może miliony Polaków prądu. To wszystko jest pogwałceniem i solidarności europejskiej, i prawa własności, zasad ekonomii – nie kryje oburzenia Bogdan Rzońca, eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości.
Zdaniem polityka, polski rząd nie powinien traktować werdyktu jako wiążącego. – Owszem, trzeba traktować to poważnie. Tak samo poważnie, jak władze Niemiec traktowały zalecenia i wezwania do zaprzestania budowy Nord Stream 2. Nie widzę powodu, by skoro zapadają tak niekorzystne dla Polski decyzje, arbitralnie, bez dogłębnego zbadania sprawy, Polska musiała pozbawiać własnych obywateli prądu, a pracowników pracy – mówi polityk.
Inaczej na sprawę patrzy opozycja. – Stało się bardzo źle, ale „dostało Dyndało co chciało” – można sparafrazować znane powiedzenie – mówi Salonowi 24 Marek Sawicki, polityk Polskiego Stronnictwa Ludowego. – Tu jest ewidentnie wina polskiego rządu. Przespano szansę. Należało z Czechami się dogadać, szukać porozumienia, nawet ponieść jakieś koszty. Można było działać na forum Grupy Wyszehradzkiej. Zamiast tego rząd stawiał na propagandę sukcesu. A tymczasem mamy sytuację, w której jeśli czarny scenariusz się sprawdzi, zapłacimy wszyscy. Po pierwsze, stracimy elektrownię, która zapewnia 6-8 proc. zapotrzebowania na prąd całego kraju, więc prąd będziemy musieli dodatkowo kupować. A jeśli jeszcze będzie trwał spór i Unia nałoży na nas kary, to dojdą ogromne koszty finansowe. A wszystko dlatego, że rząd polskiej Zjednoczonej Prawicy nie umiał porozumieć się z Czechami. W kraju tym nie ma nawet naszego ambasadora! – nie kryje wzburzenia Marek Sawicki.
– Nie wiem, czy sprawa była przedmiotem dyskusji na forum Czworokąta Wyszehradzkiego. Ale uważam, że teraz Polska właśnie na tym forum powinna spór z Czechami spróbować załagodzić. Na pewno nie należy ulegać szantażowi – mówi z kolei Bogdan Rzońca z PiS. Premier Mateusz Morawiecki stwierdził, że rząd Polski zamierza mocno przeciwstawić się decyzji TSUE. Jednak od strony prawnej sprawa jest bardzo złożona.
Zobacz: Sasin: Nie akceptujemy decyzji TSUE ws. kopalni w Turowie
Prawnicy: „TSUE zdecydowało, i kropka” vs „wyrok nie do zrealizowania”
Prawnicy są podzieleni w ocenie tego, czy ma taką możliwość. Cytowana przez Onet.pl prawnik – dr hab. Anna Rakowska-Trela stwierdza kategorycznie, że nie ma żadnych możliwości przeciwstawienia się decyzji TSUE, a konsekwencje mogą być straszne: - Pytanie, w jaki sposób pan premier chciałby się tym środkom tymczasowym unijnego Trybunału przeciwstawić? Bo prawnej możliwości nie ma tu żadnej, może się najwyżej "położyć Rejtanem" przed siedzibą TSUE w Luksemburgu. Można też – czego bardzo się obawiam, a co polski rząd może niestety zrobić – udawać że nic się nie stało i dalej robić swoje, czyli pozwolić kopalni w Turowie działać. Ale konsekwencje tego mogą być więcej niż poważne. Powiem wprost, państwa członkowskie UE mają bezwzględny obowiązek stosowania się do środków tymczasowych, czyli nakładanych przez TSUE zabezpieczeń. Ryzyko nałożenia na Polskę gigantycznych kar za każdy dzień lekceważenia zabezpieczeń jest w pełni realne. Jeśli nawet nie na dziś – bo TSUE, o ile wiem, jeszcze takich konsekwencji nie założył – to w niedalekiej przyszłości – przekonuje w Onecie dr hab. Anna Rakowska-Trela.
Sprawa nie jest tu jednak tak jednoznaczna. – Faktycznie, teoretycznie tego typu decyzja jest decyzją wiążącą – mówi Salonowi 24 prof. Genowefa Grabowska, konstytucjonalistka. – Jednak w takich sytuacjach zawsze jest kwestia orzeczonego środka, a z drugiej strony możliwości jego realizacji. I tu mam wątpliwości. Wątpliwości budzi po pierwsze fakt, że decyzja została wydana przez jedną sędzię TSUE. Po drugie – sam wyrok mówi, że „wydaje się” iż argumenty strony czeskiej nie są bezpodstawne. Na podstawie „wydaje się” wyroki zapadać nie powinny. Po trzecie – Polska zobowiązała się do przyjęcia bardzo szerokiej polityki klimatycznej, tzw. „Zielonego Ładu”. I naprawdę to poważne wyzwanie, które musi być realizowane stopniowo, z uwzględnieniem interesu społecznego. Na Śląsku każde dziecko wie, że kopalni nie da się wyłączyć tak z dnia na dzień. Dlatego uważam, że choć decyzja TSUE jest teoretycznie wiążąca, w praktyce nie jest możliwa do zrealizowania. Zastanawiające też, że sędzia podjęła decyzję analizując skutki działań elektrowni dla strony czeskiej. Nie zajęła się natomiast skutkami, jakie zamknięcie elektrowni przyniesie stronie polskiej. Sędziego powinien jednak cechować obiektywizm – dodaje prof. Genowefa Grabowska.
W podobnym duchu wypowiada się były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, Janusz Steinhoff. – Przecież tu jeszcze nie zapadła decyzja, że Czesi mają rację, ale sąd stwierdził, że „ich pretensje mogą być uzasadnione”. A co jeśli okaże się, że za rok jednak TSUE stwierdzi, że rację mieli Polacy? Przecież jeśli to zabezpieczenie będzie uwzględnione, to kto będzie płacił odszkodowania za zamknięcie kopalni i elektrowni? – pyta retorycznie były polski premier.
Przeczytaj: "Brawo, Pani Sędzio!" - Róża Thun zadowolona z wyroku TSUE ws. kopalni Turów
"Należy szukać porozumienia"
Zdaniem Bogdana Rzońcy należy szukać porozumienia z Czechami zarówno na forum bilateralnym, jak i na forum Grupy Wyszehradzkiej. – Jeśli można mówić o rzeczy zastanawiającej, to otwarte jest pytanie, czemu Czesi nie zdecydowali się na załatwienie tej sprawy polubownie. Teraz jednak należy spróbować to zrobić – siąść do rozmów z Czechami, spróbować też sprawę oprzeć o Czworokąt Wyszehradzki. Bo mogę zrozumieć obawy Czechów. Ale nie można zgodzić się na szantaż jednej sędzi z TSUE, dyktat Unii Europejskiej. Szczególnie, że w innych sprawach Unia nie działa tak kategorycznie – podsumowuje eurodeputowany.
– To nie tyle Czesi nie chcieli załatwić sprawy polubownie, co my za mało w tej sprawie zrobiliśmy – twierdzi Sawicki. – Ale też uważam, że sprawę jeszcze można odkręcić. Mamy rok, ale szczególnie ważny będzie najbliższy miesiąc. To na razie jest orzeczenie TSUE, ale nie wyrok. A skoro tak, być stronie polskiej uda się przekonać Czechów, by wycofali pozew. I wycofanie pozwu spowoduje, że sprawa natychmiast zostanie umorzona. Tylko to wymaga nie twardych zapowiedzi, nie machania szabelką, ale zdecydowanych i merytorycznych działań polskiej dyplomacji. Dla dobra nas wszystkich muszą być one podjęte – podsumowuje polityk PSL.
Zobacz także: Spór o kopalnię Turów. Prezes PGE krytycznie o decyzji TSUE
PH
Inne tematy w dziale Gospodarka