Sławomir Broniarz na proteście ZNP 1 września br. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Sławomir Broniarz na proteście ZNP 1 września br. Fot. PAP/Radek Pietruszka

Rzeczywistość nauczycielstwa w Polsce. „Gonimy w piętkę, jest coraz gorzej”

Redakcja Redakcja Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 162
W szkołach brakuje pedagogów, psychologów, mamy dramatycznie niskie wynagrodzenia. Problemów jest cała masa. Czegokolwiek byśmy nie dotknęli, jakiegokolwiek wątku edukacyjnego byśmy nie ruszyli, to tych kłopotów nie brakuje. Na początku roku szkolnego chcemy, by sytuacja w szkole wróciła do normalności – mówi Salonowi 24 Sławomir Broniarz, przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego.

W poniedziałek rusza rok szkolny, a ostatnie dni mijają pod znakiem protestu środowiska nauczycieli. Jaki jest jego powód?

Sławomir Broniarz:
Przede wszystkim chcemy, żeby sytuacja w szkole wróciła do normalności. Mam świadomość, że to bardzo ogólne stwierdzenie. Ale chyba najbardziej odpowiadające na oczekiwania i bieżące problemy.

Ale konkretnie – jakie są te wspomniane problemy polskiej szkoły?

Mamy przeładowaną podstawę programową, co powoduje, że możliwość bieżącego kontaktu z uczniem jest bardzo ograniczona. Mówiąc potocznie gonimy w piętkę, żeby zrealizować podstawę programową. Brakuje nauczycieli, ta liczba wakatów jest porażająca.

Minister Edukacji Przemysław Czarnek mówi, że ten problem nie jest aż tak palący, jak przedstawiają to protestujący.

Pan minister mówi, że tych braków on w ogóle nie dostrzega i pokazuje jedną ze szkół, gdzie problemu nie ma. Tymczasem problem jest, a brak nauczycieli jest kompensowany ogromną liczbą godzin ponadwymiarowych, która jest zakładana na ludzi uczących. Przedstawiciele resortu nie wspominają, że nauczyciele zostali zobligowani zmianą ustawy do tego, żeby można im było dać godziny ponadwymiarowe w liczbie większej niż 1,5 etatu łącznie.


W szkołach brakuje pedagogów, psychologów, mamy dramatycznie niskie wynagrodzenia wbrew temu, co mówią przedstawiciele władz. Problemów jest cała masa. Czegokolwiek byśmy nie dotknęli, jakiegokolwiek wątku edukacyjnego byśmy nie ruszyli, to tych kłopotów nie brakuje.

Kłopotów nie brakuje, ale rozmawiając z absolwentami kierunków pedagogicznych na przestrzeni lat, wielu wybitnych studentów na pracę w szkole się nie zdecydowało, bo nie odpowiadały im warunki. Państwo mówią o powrocie do normalności, ale wygląda na to, że problemy niskich wynagrodzeń były od lat. Także 10, 15, 20 lat temu.

Oczywiście problemy były i wcześniej. Ale na korzyść w kontekście wynagrodzeń nie zmieniło siię nic. Co więcej, w ostatnich latach sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Mamy do czynienia z powolnym osuwaniem się polskiej edukacji. Jeśli chodzi o wynagrodzenia to w relacji wysokości wynagrodzeń do płacy minimalnej sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Jest w moim przekonaniu czymś obrazoburczym, że pensja absolwenta wyższej uczelni, uniwersytetu musi być porównywana z płacą minimalną.


To powoduje, że młody człowiek kończąc wyższą uczelnię nie widzi swojej przyszłości w szkole. Jeżeli on mieszka w mieście, w którym musi za wynajem pokoju zapłacić 1800 zł, to z pensji zostanie mu na rękę tysiąc złotych. Trudno zmotywować go do tegoo, by po skończonych studiach poszedł do pracy w szkole. Więc nie ma bodźca, by przyszłych nauczycieli do pracy zachęcić. Co więcej, sytuacja ogólna, atmosfera, jaka panuje wokół edukacji, to ciągłe przesuwanie granicy wytrzymałości środowiska nauczycielskiego powoduje, że każdy kto może szuka miejsca dla siebie poza systemem oświaty.

Szkoła przede wszystkim służyć ma kształceniu przyszłych pokoleń. Tu poziom chyba nie jest najgorszy?

Jeżeli chodzi takie suche wyniki badań z ostatnich lat, mamy powód do satysfakcji, bo polska edukacja należy do najlepszych w Europie. Czekamy jednak na kolejne badania, które uwzględnią i ocenią skutki reformy minister Anny Zalewskiej. Kluczowe jest jednak pytanie nie o obecną ocenę, ale o to, jak dalej będzie kształtował się poziom nauczania. Jak ta szkoła będzie funkcjonowała w przyszłości. To kwestia nie tylko nauczycieli, ale przede wszystkim tych, którzy kształtują politykę z punktu widzenia prawa.


Przeładowana podstawa programowa jest poważnym problemem, jest wbrew oczekiwaniom młodego pokolenia. Do tego kiepskie warunki pracy nauczycieli, przeładowane klasy w szkołach podstawowych. Fakt, że nauczyciele uczą czasami nie swoich przedmiotów w ramach godzinnych zastępstw. I dzieje się tak dlatego, że po prostu nie ma nauczyciela. Fakt, że mamy coraz większe trudności pedagogiczne, a coraz większa grupa młodzieży wymaga wsparcia psychologicznego, czasami psychiatrycznego. To wszystko realne wyzwania, z którymi trzeba się zmierzyć.

Wspomniał Pan o reformie minister Anny Zalewskiej. Kojarzona jest ona głównie z likwidacją gimnazjów i powrotem do ośmioklasowej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum. Jak z perspektywy lat można ocenić tę zmianę?

Mówiąc wprost - to było zawracanie kijem Wisły. Nikt z autorów reformy nie ocenił funkcjonowania gimnazjów z punktu widzenia jakości, poziomu kształcenia. A to w oparciu o taką ocenę należy podejmować tak daleko idące decyzje.

Tylko, że sześcioklasowa szkoła podstawowa, trzyletnie gimnazjum i trzyletnie liceum zostały wprowadzone na podstawie reformy rządu Jerzego Buzka w roku 1999. Jednym z powodów (choć nie jedynym) miało być choćby rozdzielenie wiekowe uczniów, dzieci do szkół podstawowych, młodzież do ponadgimnazjalnych, w gimnazjach byli uczniowie w wieku od 12-15 lat. Ale to się nie sprawdziło o tyle, że szkoły często były połączone np. podstawówki z gimnazjami. Warto pamiętać, że w roku 1999, gdy gimnazja powstawały, wielu nauczycieli było im przeciwnych. I protestował także Związek Nauczycielstwa Polskiego, teraz nagle żałuje gimnazjów?

Oczywiście, że Związek był przeciwny wprowadzaniu gimnazjów. Było to 25 lat temu w sytuacji, gdy nie mieliśmy warunków do ich uruchomienia. Jednak w momencie, w którym po kilkunastu latach te gimnazja już zaczęły funkcjonować i na dłuższą metę się sprawdziły, to naprawdę nie było żadnych przesłanek, żadnych okoliczności, które dawałyby powód do takiej nagłej politycznej decyzji o ich likwidacji. Decyzja ta została podjęta na podstawie badań.


Wynikało z nich, że starsze pokolenie kierujące się tylko i wyłącznie emocjami jest przeciwne gimnazjom. Moim zdaniem decyzję podjęto kierując się emocjami. A w efekcie dzieci musiały w ciągu trzech lat swojej edukacji nadrobić zaległości wynikające z podstawy programowej. Klasy stały się jeszcze bardziej przeładowane. Uważam, że tak, jak zbyt szybkie wprowadzenie gimnazjów powodowało słuszną krytykę, tak samo ich likwidacja nie posłużyła dobrze polskiej edukacji.

Rozmawiał Przemysław Harczuk

na zdjęciu: Sławomir Broniarz na proteście ZNP 1 września br. Fot. PAP/Radek Pietruszka

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo