Mirosław CIełuszecki, Fot. Arch.
Mirosław CIełuszecki, Fot. Arch.

Dowody zaginione w akcji. Sądowej farsy odcinek kolejny, historia jak z filmu Barei

Redakcja Redakcja Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 41
W tej sprawie było już wszystko. Lekceważenie ważnych świadków, biegli mylący podstawowe pojęcia lub udający kogoś, kim nie są. Wreszcie gubienie kluczowych dowodów, dokumentów świadczących na korzyść oskarżonych. Proces po ponad dwudziestu latach skończył się, jednak oskarżony przedsiębiorca wciąż nie może odzyskać swojej własności, przekazanej do depozytu wiele lat temu. Chodzi o drogi sprzęt i program księgowy wart setki tysięcy złotych. W środę, 10 kwietnia w Sądzie Okręgowym w Białymstoku odbyło się kolejne posiedzenie sądu w tej sprawie. Okazuje się, że komputer i program wyparowały.

Sprawa Mirosława Ciełuszeckiego może posłużyć na scenariusz nie jednego serialu czy filmu, ale kilku rozmaitych produkcji. Powstać mógłby sądowy thriller – bo 20 lat dręczenia przedsiębiorcy (obojętnie winnego, czy nie), a do tego kuriozalne zarzuty i szereg skandalicznych sytuacji podczas procesu mogłyby trzymać w napięciu przez dłuższy seans w kinie, bądź wiele odcinków na platformie streamingowej. Film sensacyjno-szpiegowski, bo przy zniszczeniu firmy przedsiębiorcy mamy wątki wschodnie. Wątek, który dziś opisujemy, mógłby znaleźć się w komedii, w stylu Stanisława Barei. Bo oskarżony przedsiębiorca w trakcie procesu przekazał na potrzeby postępowania dokumenty, komputer z dokumentacją jego firmy oraz program do obsługi księgowej, wart około dwustu tysięcy złotych. Proces trwał bardzo długo. Oskarżenia były absurdalne, sąd ostatecznie uniewinnił przedsiębiorcę ze wszystkich zarzutów z 2002 roku.


Proces z dość smutnym happy endem

Okazało się, że Mirosław Ciełuszecki nie działał na szkodę firmy, nie dopuścił się żadnego oszustwa. Sąd dopatrzył się jednak przekroczenia uprawnień w obrocie dokumentami. „Tu przestępstwo jest znacznie bardziej błahe, wyrok w zawieszeniu, sytuacja jest jednak znów kuriozalna. Okazuje się bowiem, że człowiek stawał przed sądem przez ponad dwie dekady za rzekome poważne przestępstwa, a usłyszał wyrok za coś, o co w ogóle nie był oskarżony. Wniosek o kasację w sprawie tego wyroku trafił do Rzecznika Praw Obywatelskich. Tu jest absurd kolejny – RPO interwencję podjął, ale sąd lekceważy jego wnioski” – pisał w grudniu ubiegłego roku stołeczny serwis „Nowy Telegraf Warszawski”. Innym absurdem, również opisanym przez NTW, jest sprawa zaginionej dokumentacji firmy Ciełuszeckiego, Farm Agro Planta. Oskarżony dostarczył do sądu dowody, które miały świadczyć na korzyść obrony. Obok dowodów papierowych był też komputer stacjonarny oraz program do obsługi księgowej wart około 200 tysięcy złotych.

Zaginiona dokumentacja. Finał jak u Barei

Po uniewinnieniu przedsiębiorca poprosił o zwrot dokumentacji. Sąd wydał decyzję przychylając się do wniosku. Był tylko jeden problem. Zwrot miał dotyczyć jedynie 32 segregatorów z dokumentami. Skład orzekający nie wspomniał nic o komputerze i programie za 200 tysięcy złotych. – To faktycznie jak u Barei. Zresztą lokalny portal zatytułował jeden z artykułów „Nie mamy pana komputera i co nam pan zrobi”. Faktycznie tak się poczułem. Problem w tym, że to nie komedia, a życie. Zniknęła własność firmy, będąca w dodatku dowodem w sprawie. W trakcie procesu lekceważono istotnych świadków, ginęły dowody, opinie wydawali niekompetentni biegli. Był biegły, który jak się okazało, nie miał uprawnień do wydawania opinii. Te przykłady można mnożyć – nie kryje oburzenia Mirosław Ciełuszecki.

Reprezentujący go prawnicy odwołali się w sprawie zaginionej dokumentacji. Posiedzenie sądu miało się odbyć w czwartek 21 marca, zostało przeniesione na środę 10 kwietnia. Tym razem rozprawa się odbyła, a jej przebieg zaskoczył zebranych. – Na początku rozprawy nie zostałem dopuszczony do zabrania głosu, gdyż fundacja, którą reprezentuję, nie przesłała statutu. Rzecz w tym, że sąd dysponuje naszym statutem, ma go w aktach – oburza się w rozmowie z Salonem 24 Klaudiusz Wesołek z fundacji Wolność i Pokój, która wspiera Ciełuszeckiego. Sąd zdecydował, że nie zwróci komputera i programu, gdyż… go nie posiada. – Jak dobrze rozumiem uzasadnienie ustne, chodzi o to, że ten komputer do sądu nawet nie trafił. To już naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie – mówi Ciełuszecki. Więcej światła na całą sytuację skierować powinno pisemne uzasadnienie decyzji sądu, które strony otrzymają niebawem. Na pewno o nim poinformujemy, a do sprawy będziemy wracać.

(źródło: Salon 24, „Nowy Telegraf Warszawski”)

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo