Nie jest to spór o fakty. Faktów przecież nie zmienimy. I niezaprzeczalnym był chociażby ten, że w kwietniu 2010 to premier Donald Tusk w ramach konstytucyjnych uprawnień sprawował ogólne kierownictwo w dziedzinie stosunków z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi, a nie premier Jarosław Kaczyński. Tusk miał w zupełnie innym terminie swoje do wykonania i sprawnie to swoje wykonał. Kaczyński miał swoje, i nadzwyczaj grzecznie acz stanowczo zakazał Tuskowi się w to swoje mieszać. Tusk się zastosował i o Tusku w tym wciąż żywotnym (czyt. kompletnie wydumanym) sporze pt. 'rozdzielenie wizyt' raz na zawsze zapomnijmy.
Kaczyński obsługiwał zgoła inny, ściśle pozarządowy porządek. Agendę (porządek) godności, wstawania, i powiedzmy że mesjanizmu. Bloger Amstern zdaje się wyrażać pogląd, że obsługiwał niepodzielnie. W dużym stopniu się z tym zgadzam. Kaczyńscy organizowali swoją autonomiczną i odrębną od kogokolwiek uroczystość jakby wspólnie, ale w rzeczywistości dowodził tylko jeden. Tak się kiedyś umówili i temu byli wierni. Szacun.
Nie budziło też chyba specjalnej różnicy zdań to, że bulwersujący pewne środowiska temat rozdziału wizyty W Smoleńsku można rozpatrywać zaledwie w kontekście faktu, że część uczestników godnościowej wizyty do Smoleńska jechała pociągiem, część leciała samolotem, a część uczestniczyła zdalnie, co wcale nie znaczy, że mniej aktywnie, czy że gorzej. Faktycznego rozdzielenia wizyt zatem nie było.
Na drodze ucierania stanowisk polemika między nami dobrnęła również do miejsca, w którym obaj zgadzamy się, że to zdalne uczestnictwo Jarosława Kaczyńskiego w Smoleńsku nie odbiera mu bynajmniej żadnych zaszczytów czy zasług z tej okazji. Zarówno przy jej organizowaniu, jak i przy realizacji.
Czy nie zasługuje zatem na osobny okolicznościowy pomnik?
Za rok kolejna rocznica. Pomyślmy o tym.
Inne tematy w dziale Polityka