Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń i Adrian Zandberg. Fot. Lewica
Włodzimierz Czarzasty, Robert Biedroń i Adrian Zandberg. Fot. Lewica
echo24 echo24
2430
BLOG

Co urodzony lewak Kaczyński odgapił od Michnika. Krótki rys historyczny

echo24 echo24 PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 95

Motto:
Ze wsi, z miasteczek wagonami jadą zbudować hutę, wyczarować miasto, wykopać z ziemi nowe Eldorado, armią pionierską, zbieraną hałastrą tłoczą się w szopach, barakach, hotelach, człapią i gwiżdżą w błotnistych ulicach: wielka migracja, skudlona ambicja, na szyi sznurek – krzyżyk z Częstochowy, trzy piętra wyzwisk, jasieczek puchowy, maciora wódki i ambit na dziewki, dusza nieufna, spod miedzy wyrwana, wpół rozbudzona i wpół obłąkana, milcząca w słowach, śpiewająca śpiewki, wypchnięta nagle z mroków średniowiecza masa wędrowna, Polska nieczłowiecza wyjąca z nudy w grudniowe wieczory...
(Adam Ważyk, Poemat dla dorosłych, 1955)

Portal internetowy Salon 24 – vide: https://www.salon24.pl/newsroom/1139792,lewica-i-kaczysci-sa-sobie-pisani opublikował dzisiaj artykuł autorstwa Rafała Wosia pt. „Lewica i Kaczyści są sobie pisani ”, w którym czytamy między innymi, cytuję:

Jeszcze bronią się przed tym, co naturalne i nieuchronne. Ale to przecież oczywiste, że Lewica prędzej czy później zastąpi Gowinowskich liberałów w roli współkoalicjanta PiSu. To konieczne także dla Kaczystów. Bez lewej nogi ich projekt polityczny nigdy nie zapuści solidnych korzeni. Powiedzmy sobie szczerze. Opowieść polityczna, zgodnie z którą PiS oraz Lewica to jakieś fundamentalne przeciwieństwa skazane na życie w śmiertelnym zwarciu, jest potwornie przestarzała. Może kiedyś, w czasach Leszka Millera i Zyty Gilowskiej miało to jakąś racje bytu. Ale przecież dziś już nie ma.
Oczywiście zarówno na prawicy jak i na lewicy znajdzie się masa takich, co nie potrafią albo nie chcą tego przyznać. Oni będą mnożyli katalogi wydumanych różnic. Pompować kwestie światopoglądowe przekonując Polki i Polaków, że żyją w warunkach jakiejś permanentnej wojny kulturowej, w której albo ty zabijesz przeciwnika albo on zabije ciebie. Tę opowieść będą oczywiście podgrzewały liberalne środki masowego przekazu. Zawsze to przecież robiły. Dla nich napuszczanie nas siebie prawicy i lewicy jest starą strategią utrzymywania hegemonii wedle zasady „dziel i rządź”. Niech się spalają w świętej wojnie o aborcję i gender. Liberałów mało to obchodzi. Dla nich najważniejsze jest (i zawsze było) by prawica i lewica nie wystąpiły wspólnie o zmianę społecznego status quo. Żeby nie skumały się w sprawie bardziej sprawiedliwego podziału bogactwa narodowego, progresywnych podatków i więcej państwa w gospodarce…

Mój komentarz:

Podzielając w prawie w całości tezy red. Rafała Wosia, jako senior urodzony pod koniec II Wojny Światowej, napiszę teraz jak do tego doszło.

Otóż, jak starsi pamiętają, w latach powojennych (lata 40/50) komuniści dokonali bardzo sprytnej socjologicznej sztuczki. Z zacofanej i zabiedzonej prowincji, piszę prowincji, a nie ze wsi, by prawdziwych polskich chłopów nie urazić, gdyż prawdziwy polski chłop by wtedy ziemi nie opuścił, - przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i niewykształconych ludzi. Brano głównie tych „nijakich” i bez charakteru.

W miastach, zwykle w sąsiedztwie wielkich zakładów przemysłowych, pobudowano dla nich nowe dzielnice, a w nich obskurne bloki, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Ci właśnie ludzie, z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych, przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”. Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu i bodaj śladu kultury osobistej. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans społeczny zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.

W następnym pokoleniu (lata 60/70), ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę tzw. „inteligencji pracującej”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji przewdojennej. Tu skłaniałbym się tedy ku zastąpieniu terminu „Inteligencja pracująca” określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym pokoleniu”. Ta grupa społeczna od inteligencji przedwojennej różniła się głównie tym, iż nie wyniosła z domu praktycznie żadnych głębszych wartości. I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie miała, świadomości, bądź jej nie dopuszczała, iż jest genetycznie skażona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom społeczny awans. Myślę, że to ci właśnie ludzie poparli, a jeszcze żyjący nadal popierają wprowadzenie stanu wojennego traktując generała Wojciecha Jaruzelskiego jako męża stanu. 

Po upadku komuny wydawało się przez moment, że nastąpi odrodzenie prawdziwych polskich elit. Otóż nic bardziej złudnego, gdyż proces ten skutecznie storpedowali zbałamuceni przez Adama Michnika i jego Gazetę Wyborczą wnukowie tych, których w latach 40/50 przesiedlono do miast.

W tym przypadku, ten genetycznie służalczy, tym razem wobec post-komuny, materiał ludzki został wykorzystany, trzeba przyznać genialnie, przez Michnika. Mechanizm był identyczny jak w okresie powojennym, czyli utwierdzenie ludzi w poczuciu społecznego awansu.

Mechanizm psychologiczny tej chytrej sztuczki jest następujący. Otóż, jeśli garbatemu powiedzieć, że się prosto trzyma, to, choć wie, że tak nie jest, chętnie w to uwierzy. Jeśli szarej myszce ktoś powie, że wygląda jak hollywoodzka gwiazda też się nie oprze pokusie uwierzenia w tę oczywistą nieprawdę. I tak dalej. 

O ile sztuczka z „awansem społecznym prim” (tata 40/50) polegała na utwierdzeniu prostych i niewykształconych ludzi w przekonaniu, że przynależą do lepszej od reszty społeczeństwa awangardy władzy ludowej, to trik z „awansem społecznym bis” (po upadku komuny) polegał na utwierdzeniu ich już z grubsza okrzesanych i lepiej wykształconych wnuków w poczuciu, iż przynależą do grupy światlejszych i bardziej od reszty społeczeństwa postępowych ELIT. W pierwszym przypadku wykorzystano ciemnotę i niedouczenie, w drugim próżność, pychę i kompleksy ludzi, których na swój prywatny użytek nazywam „intelektualnie nowobogackimi”. To ci właśnie ludzie tworzyli kolejno: Unię Demokratyczną, następnie Unię Wolności, a finalnie Platformę Obywatelską.

Bezsprzecznie uzdolniony politycznie Adam Michnik doskonale znał odbierającą rozum magiczną moc utwierdzenia „nowobogackiego inteligenta” w przekonaniu o przynależności do krajowej elity. Pan redaktor wiedział, że jak takiemu powie, że przynależy do crême de la crême III Rzeczypospolitej, to on nie dość, że w to głęboko uwierzy, to jeszcze będzie owego społecznego awansu bezkrytycznie bronił do ostatniej kropli krwi. Powiem więcej, w obawie przed utratą nowego statusu wyróżniającego go ponad resztę „ciemnego” społeczeństwa, taki delikwent zrobi dosłownie wszystko, byle się świat nie dowiedział, co sobą reprezentuje naprawdę. Na tej zasadzie egzystowały „elity” inteligenckie mazowieckiej Warszawki i podwawelskiego Krakówka, i na tym zasadzały się przez osiem lat irracjonalnie wysokie notowania Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska popieranej w znakomitej większości przez nowobogacką inteligencję III RP. Popieranej bezkrytycznie, w obawie, że ewentualny upadek Platformy Obywatelskiej grozi weryfikacją elit, co dla nich oznaczałoby możliwość utraty ich awansu społecznego.

Ale, irracjonalnie wysokie notowania Platformy Obywatelskiej doprowadziły do tego, że partia Donalda Tuska przekonana o tym, że „nie ma, z kim przegrać” stała się tak pewna siebie i butna, iż rozbrykała się do tego stopnia, że jesienią 2015 przekorni Polacy zagłosowali na PiS, który zyskał swojego prezydenta i wygrał wybory parlamentarne z przewagą sejmową.

Ale Jarosław Kaczyński zdał sobie wtedy sprawę, że nawet mając swojego prezydenta i przewagę sejmową, nie ma jednak szans przeciągnąć na swoją stronę zranionych do żywego utratą statusu „elit” III RP sympatyków „inteligenckiej” Platformy Obywatelskiej.

To wtedy właśnie urodzony lewak Jarosław Kaczyński podjął zdawać by się mogło karkołomną decyzję, że będzie podobnie jak bolszewicy budował państwo PiS bez inteligencji, - i postawił wszystko na ludzi prostych oraz bardzo prostych, nazywanych dzisiaj „ludem pisowskim”.

A prawda jest taka, że Jarosław Kaczyński po prostu odgapił od Michnika trick polegający na utwierdzeniu ludzi w poczuciu społecznego awansu, z tą wszakże różnicą, że o ile Michnik po roku 1989 utwierdził w poczuciu awansu społecznego zakompleksioną nowobogacką inteligencję, o tyle Kaczyński po zwycięskich wyborach 2015 w poczuciu awansu społecznego utwierdził jeszcze bardziej zakompleksionych i niewyrobionych politycznie ludzi prostych i bardzo prostych.

I tak, o ile Michnik oparł się na dialektyce utwierdzenia nowobogackich inteligentów w przekonaniu, że są mądrzejsi, od głupszej reszty, - to Kaczyński postawił na dialektykę utwierdzenia szeregowych obywateli w przekonaniu, że są lepszymi patriotami, od gorszej "tęczowej zarazy".

Mówiąc dokładniej, formowanie szeregów „ludu pisowskiego” Jarosław Kaczyński zaczął już w trakcie miesięcznic smoleńskich. To wtedy powstała „religia pisowska” oparta na wymyślonej przez Jarosława Kaczyńskiego dialektyce bólu i rozkoszy. I trzeba przyznać, że bezsprzecznie utalentowany reżyser miesięcznic smoleńskich „szaman” Jarosław Kaczyński, grając na instrumencie wspomnianej wyżej dialektyki potrafił tak kuglować emocjami „ludu pisowskiego”, by jego kilkuletnie biczowanie z czasem przestało być dla niego narzędziem tortury przechodząc stopniowo w stan swoiście masochistycznej ekstazy. I udało mu się, bo to wtedy zrodziła się trwająca do dnia dzisiejszego irracjonalnie ślepa wiara „ludu pisowskiego” w mit, że wszystko, co robi Jarosław Kaczyński jest dobre dla Polski, - wyartykułowany pamiętnym hasłem: „Ja-ro-sław! Pol-skę zbaw!”.

I na tym właśnie na tym z gruntu fałszywym przekonaniu zasadzają się dzisiejsze irracjonalnie wysokie notowania PiS-u popieranego w znakomitej większości przez ludzi niewykształconych i, co tu dużo mówić mentalnie ograniczonych, którym Kaczyński wmówił, że są lepszymi Polakami, od gorszej reszty, stanowiącymi chrześcijańsko narodową „Elitę” IV RP.

A Prawda jest taka, że choć różnymi drogami, zarówno jak Michnik wiódł, tak Kaczyński obecnie wiedzie Polskę ku reaktywacji PRL, czyli rządzenia państwem na wypróbowanych przez komunistów zasadach: partia przewodnią siłą narodu; propaganda sukcesu; chleba i igrzysk; cenzura; demonstracja siły; front jedności narodu na straży polityki partii.

I dlatego wcale się nie zdziwię, jak spełnią się przewidywania Rafała Wosia, że, cytuję:

Jeszcze bronią się przed tym, co naturalne i nieuchronne. Ale to przecież oczywiste, że Lewica prędzej czy później zastąpi Gowinowskich liberałów w roli współkoalicjanta PiSu (…) a opowieść polityczna, zgodnie z którą PiS oraz Lewica to jakieś fundamentalne przeciwieństwa skazane na życie w śmiertelnym zwarciu, jest potwornie przestarzała…

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki oraz bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla naszego państwa)

echo24
O mnie echo24

emerytowany nauczyciel akademicki, tłumacz, publicysta, prozaik,

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka