
Jestem trochę zaskoczony reakcją prawicowej blogosfery tyczącej powitania premiera Tuska w Pałacu Elizejskim. Nie dostrzegam tam jakiejś grubej zlośliwości, jednak jakieś schadenfreude da się wyczuć. A to nie tak, to kwestie czysto lingwistyczne, słownikowe qui pro quo. Widocznie służby prezydenta Francji skorzystały nie z tych słowników co należy. W procesie rozwoju każdego języka mamy do czynienia z tzw. pożyczkami ( fr.emprunt lexical ) Takim słowem, które w ramach zjawiska zapożyczeń, zrobiło w wielu europejskich językach oszołamiającą karierę jest łacińskie słówko " conductor " Problem jednak w tym, że nie w każdym europejskim języku oznacza to samo. O ile w angielskim i francuskim dumnie obwieszcza, że rozmawiając z " conducteurem ", rozmawiamy z dyrygentem orkiestry symfonicznej, a w rumuńskim o kilka oczek wyżej, bo rozmowa z " conducatorem " oznacza rozmowę z liderem, a nawet z samym Nicolae Ceaușescu, o tyle w polszczyźnie ta pożyczka nie zrobiła wielkiej kariery. Konduktor to prozaiczna fucha, kiedyś dysponował dziurkaczem i od przedziału do przedziału niosła się śpiewka

- Bileciki do kontroli proszę ! Taki sobie skromny fach, niewdzięczny. Tłuc się po tych składach, nocować w noclegowniach PKP. Nasz konduktor to żaden dyrygent, żaden wódz, żaden lider. Gwizdek, latarka i dziurkacz ( dziś skaner QR ) I tyle. I prawdopodobnie stąd wzięło się całe nieporozumienie, wynikiem którego naszego premiera nie powitał prezydent Emanuel Macron, tylko portier zawiadujący głównym wejściem do Pałacu Elizejskiego. Po prostu była dyspozycja, że przybędzie " conducteur " polskiej polityki i należałoby się nim zająć. Rzut oka w SJP ( Słownik Języka Polskiego ) i wyszło im, że to osoba sprawdzająca bilety w pociągu lub autobusie. Tym bardziej, że widzieli go w telewizorze wysiadającego w Kijowie z wagonu konduktorskiego. Ot i cała historia. Tak bywa kiedy premier spóźni się 20 min, na samolot, bądź na stacji Medyka nie zdąży dobiec do wagonu pasażerskiego. Spóźnialski jeden.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo