Jaki Hitler taki pożar Reichstagu.
Hitlerowi pożar Reichstagu dał pretekst do rozprawy z opozycją, zawieszenia praw i swobód obywatelskich, zaprowadzenia terroru, zatrzymań prewencyjnych (bez nakazu sądowego). Wreszcie do zniesnienia możliwości odwołania się do sądu i sądowej kontroli decyzji administracyjnych, dając wolną, nieograniczoną rękę nazistom w stosowaniu represji, przymusu i wprowadzaniu w życie decyzji sprzecznych z prawem. Wszystko to na podstawie dekretu „O ochronie narodu i państwa” (Verordnung zum Schutz von Volk und Staat) i kolejnych wprowadzających stan wyjątkowy, który trwał aż do końca przegranej przez Niemcy w roku 1945 wojny.
Według relacji świadka Göring miał wtedy powiedzieć:
To jest początek powstania komunistów, uderzą teraz! Nie wolno nam tracić ani minuty
Hitler wypowiedział się jeszcze ostrzej:
Nie ma teraz litości; kto stanie nam na drodze, będzie zniszczony. Niemiecki naród nie będzie miał zrozumienia dla okoliczności łagodzących. Wszyscy komuniści będą rozstrzeliwani na miejscu. Posłowie partii komunistycznej muszą jeszcze dziś w nocy zostać powieszeni. Trzeba znaleźć wszystkich powiązanych z komunistami. Także dla socjaldemokratów […] nie będzie już litości.
Propaganda NSDAP przedstawiała pożar jako sygnał do krwawych rozruchów i wojny domowej. Oczywiście w propagandzie nazistowskiej jako winnych, rozruchom, zamieszkom i ewentualnej wojnie domowej przedstawiano politycznych przeciwników Partii, władze jedynie zapobiegły tym planom.
W wywiadzie na Nowy Rok, udzielonym przez Jarosława Kaczyńskiego jednemu z partyjnych organów prasowych twierdzi on, niemal słowo w słowo z ekscesami nazistowskiej propagandy, że: Trzeba to nazwać wprost: to była próba puczu.
To nic, że przedstawiane przez Kaczyńskiego "dowody" na przygotowywanie puczu przez opozycję są albo całkowitym, albo częściowym kłamstwem, to nic, że słowa o zamówionych przez rzekomych puczystach kanapkach (jak się okazało kanapki zostały zamówione przez Prezydium Sejmu, czyli w praktyce na polecenie lub za zgodą któregoś z marszałków z PiS - Kuchcińskiego, Terleckiego albo Brudzińskiego),czy o przygotowywanych zawczasu demonstracjach (demonstracje były co prawda planowane, ale przez inne organizacje i w innych miejscach - przed Kancelarią Premiera i Pałacem Prezydenta nie przed Sejmem) zostały zdementowane w mediach niepodporządkowanych PiS, że owszem, posłanka Pawłowicz została przez zwołanych naprędce demonstrantów obrzucona okrzykami, ale przecież żadnej agresji fizycznej nie było.
Nic też, że prezes Kaczyński mija się z prawdą zaprzeczając planowanym i częściowo wprowadzonym ograniczeniom pracy mediów w Sejmie, ani to, że mija się z prawdą o konieczności przyjętego trybu uchwalania ustawy budżetowej
Przede wszystkim zaś opozycja nie dysponuje ani nie ma możliwości zorganizowania jakiejkolwiek siły dla przeprowadzenia puczu, bo wojsko i policja są pod kontrolą rządu.
Przebieg wydarzeń, które doprowadziły do okupacji Sejmu przez opozycję i demonstracji antyrządowych dobitnie wskazuje, że scenariusz został napisany w siedzibie PiS. Kim byli jego autorzy nie wiemy, ale uzyskał on bez wątpienia wstępną akceptację prezesa, który w czym jak w czym, ale w wywoływaniu kryzysów i zarządzaniu przez awantury ma wielką wprawę. Wiadomo było, że zaproponowane przez marszałka Kuchcińskiego (zapewne wymyślone zupełnie gdzie indziej) plany ograniczenia dostępu dziennikarzy i mediów do Sejmu napotkają na zdecydowany sprzeciw opozycji. Marszałek Kuchciński mógł tylko czekać na dogodny moment, by dźgnąć opozycję i zmobilizować do emocjonalnych wystąpień. Pretekstem stało się zgoła niewinne wystąpienie posła Szczerby, który zresztą na polecenie marszałka Kuchcińskiego zdjął z mównicy kartkę z prowokacyjnym napisem "Wolne media". Więcej zakłócania obrad sejmowych z jego strony nie było, bo trudno za takowe uznać słowa "Panie marszałku kochany". Tak więc zakłocania nie było, ale był gotowy scenariusz doprowadzenia opozycji do bardziej animowanych sprzeciwów co się powiodło, bo opozycja nie jest tak wprawna w odczytywaniu ukrytych zamiarów prezesa Kaczyńskiego i jego doradców i daje się wodzić za nos - co zresztą świadczy dobrze o jej uczciwości i źle o jej znajomości i zdolności przewidywania zagrywek JK i ich konsekwencji.
Na marginesie chciałbym przypomnieć, że Sejm widywał dużo bardziej gorszące wystąpienia i samego prezesa Kaczyńskiego (afera tabletowa), jak i zrywanie obrad przez PiS (afera 300-złotowa). A obdarzonym lepszą pamięcią nie trzeba przypominać obraźliwych wystąpień posłanki Pawłowicz, werbalnie bijących na głowę to co ją samą spotkało w drodze z Sejmu Ale rozumiem, że było dla niej szokiem, gdy role się odwróciły i to ona sama spotkała się z agresją słowną.
Rzecz w tym, że wielu wyborców czerpie swoje podstawowe informacje o zdarzeniach politycznych z telewizji publicznej, która w ramach dobrej zmiany została opanowana przez propagandzistów i funkcjonariuszy medialnych PiS i w której nie ma miejsca na bezstronną prezentację faktów ani przedstawiania racji innych niż zadekretowane przez Nowogrodzką. Czytelnicy wSieci nie dowiedzą się, nawet jeśli byliby tego ciekawi, że Jarosław Kaczyński kłamie o rzekomym puczu, że podaje zmyślenia przygotowane przez usłużnych doradców od manipulacji i dezinformacji, przesyłane w smsowych instrukcjach i powielane przez usłużnych idiotów, choćby tu, w S24. Biorą więc za dobrą monetę i sensacje o kanapkach i przygotowanych zawczasu demonstracjach i o spiskach posłów opozycji z dziennikarzami niespacyfikowanych (jeszcze) mediów prywatnych i o napaściach na posłów.
Są więc przygotowani psychologicznie na ewentualnie mające nadejść ratowanie Polski przed puczem.
Tymczasem niepokojące sygnały o przygotowywaniu przez PiS rozprawy z sądownictwem, mediami i opozycją nie są, dla chcącego się dowiedzieć niczym tajemnym. Wydaje się, że autorem scenariusza - lub tylko wyrazicielem zamierzeń swojego szefa - jest jeden z najbliższych współpracowników Antoniego Macierewicza, pisujący pod pseudonimem Aleksander Ścios bloger zidentyfikowany jako Mariusz Marasek, niedawno odwołany ze stanowiska dyrektora Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, ale pozostający w najbliższym otoczeniu ministra i nadal pełniący funcję jednego z najważniejszych doradców, niedwuznacznie domagający się rozprawienia z mediami i opozycją. Oto jego postulaty, a raczej żądania pod adresem władz:
Warunkiem zastosowania adekwatnych środków jest prawidłowa diagnoza. Ponieważ władze III RP nie są zdolne do rozpoznania zagrożeń wewnętrznych i próbują je tłumaczyć logiką „mechanizmów demokracji”, nie należy spodziewać się podjęcia skutecznej terapii.
W realiach państwa owładniętego mitologią demokracji nie sposób oczekiwać, że środowiska nazywane dziś „opozycją”, będą potraktowane jako dywersanci lub określone mianem politycznej agentury wpływu. Tym większą naiwnością byłoby sądzić, że ośrodki wrogiej propagandy (nazywane mediami prywatnymi), w których tak chętnie brylują politycy PiS i urzędnicy prezydenta, zostaną zlikwidowane bądź poddane jakimkolwiek ograniczeniom.
I jeszcze jakimi metodami te środki zaradcze dla zwalczania "mitologii demokracji" mają być wprowadzane:
W życiu publicznym (w świadomości społecznej) trzeba przywrócić znaczenie słowom definiującym zagrożenia i opisującym stan rzeczywisty. Określenia „zdrada”, „dywersja”, „dezinformacja”, „wojna informacyjna”, „wroga propaganda”, „operacja wojny hybrydowej” itp. - muszą być sprecyzowane na nowo i włączone do języka publicznego (ustawy, regulacje prawne, przekaz medialny). Trzeba zaprzestać traktowania ich jako niewygodnych, a często „kontrowersyjnych” epitetów i przyjąć, że opisują autentyczne zachowania. Należy stosować je w odniesieniu do działań przedstawicieli partii politycznych i mediów i używać adekwatnie do obszaru zagrożeń. Penalizacja tych czynów powinna skutkować wprowadzeniem dotkliwych kar pozbawienia wolności, ograniczenia lub zakazu działalności poszczególnych partii politycznych i ośrodków medialnych.
Kolejny krok, to stworzenie specjalnej grupy ekspertów, naukowców, dziennikarzy i ludzi służb specjalnych, przeznaczonej do walki z dezinformacją i wrogą propagandą. Już samo zdefiniowanie i rozróżnienie tych pojęć jest niemałym problemem dla większości tzw. specjalistów od spraw bezpieczeństwa.
Wymaga to m.in. całodobowego monitoringu wszelkich mediów, portali społecznościowych i stron internetowych oraz podejmowania natychmiastowych reakcji. Ich zakres winien oscylować między zamieszczaniem sprostowań i wyjaśnień, a całkowitą blokadą treści szczególnie groźnych.
Jak wiadomo, od jakiegoś czasu na osobiste polecenie ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza tworzone są oddziały Obrony Terytorialnej, mające stanowić czwarty rodzaj sił zbrojnych. To swoistego rodzaju pospolite ruszenie, marnie wyposażone i nienadające się do prowadzenia działań przeciwko wrogowi zewnętrznemu jest podporządkowane i całkowicie zależne od ministra ON. Braki w wpyposażeniu i w wyszkoleniu nie mają zaś znaczenia, gdyby użyto ich przeciwko bezbronnym cywilom dla zaprowadzenia wewnętrznego ładu i porządku.
Jak można bowiem przeczytać:
Policja i jej oddziały pomocnicze (SA) otrzymały prawo aresztowania bez podania przyczyny oraz odmowy ochrony prawnej podejrzanym.
"Zaprowadzenie ładu i porządku", "ukrócenie warcholstwa" i inne schlagworty wysyłane w smsowych poleceniach do podporządkowanych redakcji i podawane dalej przez usłużnych funkcjonariuszy medialnych to są i będą leitmotiwy rządowej propagandy w najbliższym czasie. Chodzi o to, by oswoić opinię publiczną z możliwością użycia rozwiązań siłowych. Prawdopodobnie decyzje jeszcze nie zapadły, ale gdy już zapadną powitacie je z entuzjazmem.
Już teraz domagacie się przeciez, by wreszcie zrobić porządek.
Inne tematy w dziale Polityka