Wioletta Sawicz
Wioletta Sawicz

Poruszający apel córki zamordowanego przez milicję Mariana Sawicza

Redakcja Redakcja Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 10
- Zawsze omijałam ulicę, na której zamordowali ojca, choć to jedna z głównych ulic Elbląga. Całe miasto jest dla mnie naznaczone krwią - mówi Wioletta Sawicz.

Gdy zamordowano jej ojca, jeszcze się nie urodziła. Jej matka była w ciąży, więc Wioletta Sawicz na świat przyszła dopiero sześć miesięcy po jednej z największych elbląskich tragedii. 18 grudnia 1970 roku zamieszki spowodowane podwyżkami cen żywności objęły całe Wybrzeże. Nieświadomy zagrożenia 22-letni Elblążanin Marian Sawicz wychodził z baru mlecznego w centrum miasta, gdy milicyjna kula przeszyła jego głowę. Mężczyzna zmarł na miejscu, zostawiając narzeczoną na kilka dni przed ślubem i osierocając nienarodzone dziecko.

50 lat później, w marcu 2020 roku, Wioletta wypowiedziała sprawę państwu polskiemu o odszkodowanie za utratę ojca. 3 sierpnia br. Sąd Okręgowy w Elblągu wydał wyrok w sprawie zadośćuczynienia za śmierć Mariana Sawicza, oddalając powództwo jego córki. Sędzia Dorota Zientara w uzasadnieniu powołała się na przepis dotyczący przedawnienia. Sawicz i reprezentująca ją pro publico bono znana kancelaria mecenasa Romana Nowosielskiego, nie zgadzają się z wyrokiem i zapowiadają złożenie apelacji. Wioletta wie jednak, że nawet jeśli finalnie wygra proces, uzyskania odszkodowania może trwać latami. A, jak mówi, nie chce i nie może tyle czekać.

Więcej o zbrodni i procesie przeczytasz tutaj: Milicjant zamordował jej ojca. Po 50 latach nie doczekała sprawiedliwości

W najgorszych momentach boli tak, że ciężko mi ukroić kromkę chleba

Wioletta urodziła się z zespołem Turnera, chorobą genetyczną związaną z brakiem jednego chromosomu, która cechuje się zaburzenie dojrzewania płciowego i bardzo niskim wzrostem. Prócz tego Wioletta cierpi na łuszczycowe zapalenie stawów, objawiające się dużym bólem i obrzękiem kończyn. Córka zamordowanego Elblążanina o zły stan zdrowia obwinia wydarzenia z grudnia 1970 roku.

- Moja mama, dowiedziawszy się o tragedii, wpadła w histerię- mówi Wioletta. - Przyjechała karetka, zabrali ją do szpitala i podali silne leki uspokajające, choć nie powinni ze względu na ciążę. Lekarz, który się nią zajmował, doradził, by usunęła ciążę, bo po czymś takim „nic z dziecka nie będzie”.

Zobacz: Gdula: Stosunek kardynała Wyszyńskiego do Żydów był nieakceptowalny

Ale Alicja Haufa, niedoszła żona Mariana Sawicza, zdecydowała się urodzić. Co prawda problemy zdrowotne Wioletty nie zaburzyły jej edukacji, ale boleśnie pokrzyżowały plany zawodowe.

- Kiedy zbyt intensywnie pracuję, jestem przemęczona albo zestresowana, ręce i nogi natychmiast dają o sobie znać - mówi. - Łuszczycowe zapalenie stawów to choroba autoimmunologiczna, która zaostrza się, gdy człowiek przestaje obchodzić się ze sobą bardzo ostrożnie. W najgorszych momentach boli tak, że ciężko mi ukroić kromkę chleba.

Wioletta, by nie doprowadzać się do takiego stanu, nie może podjąć normalnej pracy. Żyje z renty, której część dokłada do marnej emerytury swojej mamy.

- Mama jest schorowana fizycznie i od lat zmaga się z depresją. Czasem śmieje się, że tej emerytury to dali jej na same leki. A jeszcze trzeba przeżyć, opłacić rachunki. To nie są pieniądze, za które mogłabym rozpocząć normalne życie poza Elblągiem.

Miasto, którego nienawidzę

Wioletta twierdzi, że już jako dziecko, choć wtedy jeszcze nieświadomie, nienawidziła swojego miasta. Cała jej rodzina nigdy nie przestała przeżywać żałoby po zmarłym Marianie.

- W powietrzu zawsze unosiła się cicha rozpacz. Gdy będąc w podstawówce, dowiedziałam się o tragedii, sama zaczęłam tę rozpacz przeżywać. Zawsze omijałam ulicę, na której zamordowali ojca, choć to jedna z głównych ulic Elbląga. Całe miasto jest dla mnie naznaczone krwią- mówi Wioletta i dodaje, że im starsza była, tym bardziej nie mogła odnaleźć swojego miejsca. Jak twierdzi, w Elblągu nie ma żadnych inicjatyw dla osób takich, jak ona.

Zobacz: Izrael się szczepił, dziś znów ma więcej zakażeń. Co z Polską? „Nowy lockdown realny”

Wioletta, od kiedy pamięta, uwielbiała taniec i śpiew. Nauczyciele szybko dostrzegli jej słuch muzyczny - dostała się nawet do szkoły muzycznej, gdzie miała grać na skrzypcach, ale ze względu na trudną wtedy sytuację rodzinną musiała porzucić swoje marzenie. Później, już jako dorosła dostała się do zespołu Flamenco w Elblągu. Ten jednak nie przetrwał długo. Po kilku miesiącach wszystkie tancerki odeszły do szkół w większych miastach, a sekcję zamknięto.

- Tu jest tylko życie z dnia na dzień: spacer, zakupy, pomaganie mamie w obiedzie i telewizor- mówi.

Wioletta dwukrotnie próbowała uciec. Dwukrotnie przepustką miał być niewątpliwy talent wokalny i taneczny.

- Dzięki pomocy polskiej fundacji udało mi się dostać do hiszpańskiej szkoły Flamenco. To był wspaniały czas, wtedy jeszcze zdrowie pozwalało mi na taniec. Byłam niesamowicie szczęśliwa, czułam, że moja pasja rekompensuje to, co złego stało się w moim życiu. Niestety po upływie dwóch semestrów środki na opłacenie szkoły skończyły się i musiałam wracać do kraju.

Druga próba ucieczki w ogóle nie doszła do skutku. Wioletta otrzymała stypendium Instytutu Cervantesa w Warszawie, który zaproponował jej darmową naukę języka i dołączenie do grupy tanecznej. Szybko jednak okazało się, że renta nie starczy na opłacenie pokoju i utrzymanie w stolicy.

- Do dziś pamiętam, jak ciężko było mi zadzwonić i powiedzieć, że muszę tę propozycję odrzucić- wspomina Wioletta.

Proszę, pomóżcie mi się stąd wyrwać

Wioletta za uzyskane odszkodowanie mogłaby wspomóc mamę, a sama wyjechać z miasta. Jednak 3 sierpnia jej marzenia legły w gruzach, dlatego dziś pragnie wygłosić swój apel.

Zobacz: „Protesty są zaraźliwe. Granica między słusznym buntem a eskalacją płacową jest płynna”

- Marzę o tym, by zacząć robić coś, co ma sens. Moją wielką pasją jest muzyka i cała hiszpańska kultura. Bardzo chciałabym trafić do miejsca, w którym mogłabym dołączyć do profesjonalnego zespołu muzycznego, uczyć się śpiewu od ludzi, którzy naprawdę się na tym znają albo do grupy języka hiszpańskiego. Nie mogę jednak pozwolić sobie na opłacenie takich zajęć ani na wynajęcie mieszkania. Dlatego proszę o pomoc, zarówno ludzi, którzy są związani z kulturą i mogliby dać mi szansę udziału w swoim zespole lub grupie, jak i ludzi, którzy mają do dyspozycji mały pokój. Najbardziej zależałoby mi na tym, by znaleźć się u kogoś, komu przede wszystkim nie będę przeszkadzać. W zamian za użyczenie małego pokoiku w Warszawie, innym dużym mieście, bądź za granicą, a zwłaszcza w Hiszpanii, mogłabym pomagać w codziennych drobnych pracach: wychodzić na spacery z psem, robić zakupy, załatwiać wszelkie sprawunki na mieście, pomagać w gotowaniu…- wylicza Wioletta i dodaje też, że ze względu na stan zdrowia nie mogłabym podjąć żadnych dużych prac, takich jak codzienne sprzątanie domu albo gotowanie dla dużej grupy osób. Na to nie pozwoliłyby jej stawy.

- Proszę, pomóżcie mi się stąd wyrwać. Ja muszę robić coś, co ma sens. Muzyka czy nauka hiszpańskiego sprawiłyby, że byłabym wreszcie szczęśliwa i po prostu zdrowsza. Zapomniałabym o chorobie i odnalazła sens, który dziś trudno mi dostrzec.

Każdy, kto chciałby skontaktować się z Wiolettą Sawicz, może to zrobić pod adresem: v.sawicz@wp.pl

Marianna Fijewska

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura