MInister Edukacji Przemysław Czarnek Fot. PAP/Albert Zawada
MInister Edukacji Przemysław Czarnek Fot. PAP/Albert Zawada

„Podręcznik do HiT na młodzież nie wpłynie. Spodoba się za to Kaczyńskiemu i Terleckiemu”

Redakcja Redakcja Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 97
Zamiast czegoś, co będzie na tyle interesujące, że nawet ktoś niepodzielający pisowskiej narracji historycznej powie „nie zgadzam się, ale to jest ciekawe”, dostajemy gramotę i nudę. Za to jak przypuszczam świetnie sprzedającą się w rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim i Ryszardem Terleckim – mówi Salonowi 24 Jan Wróbel, publicysta, pedagog i historyk.

Ogromny szum zrobił się wokół podręcznika do przedmiotu o wdzięcznej nazwie HiT, czyli Historia i Teraźniejszość autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego. Jak ocenia Pan całe to zamieszanie?

Jan Wróbel: Są tu trzy punkty. Po pierwsze – jestem bardzo afirmatywny wobec przedmiotu o nazwie Historia i Teraźniejszość. Nawet odwróciłbym ich kolejność – jako Teraźniejszość i Historia. Nauczanie w ten sposób ułatwia zainteresowanie uczniów. A bez tego zainteresowania historii nie da się nauczać. Jeżeli dużo dzieje się wokół na przykład protestów dotyczących praw kobiet, idealnie byłoby, gdyby w szkole uczono wtedy uczniów jak to z prawami kobiet było w Polsce i na świecie. Polska akurat może się pochwalić na przykład konstytucją z 1921 roku, która w kwestii praw kobiet szła bardzo mocno do przodu.

Druga kwestia – to praktyka, jak ten przedmiot będzie nauczany. Jest to bardzo źle zrobione, niechlujnie. Czytałem podstawę programową do Historii i Teraźniejszości. Żeby było jasne – podstawa programowa jest najważniejszym dokumentem dotyczącym nauczania danego przedmiotu. Nauczyciel może korzystać z podręcznika, może korzystać z jego części albo wcale. Ale podstawę zrealizować musi. I dziś te podstawy programowe do różnych przedmiotów pisane są coraz lepiej. W przypadku HiT tak nie jest. Dokument ten wygląda tak, jakby siadło sobie dwóch, może trzech nauczycieli historii i z grubsza napisało co tam będzie.

Przeczytaj też:

Tusk "przejechał" się po podręczniku do HiT za in vitro. "Nie ma dla nich granic podłości"

Co jest nie w porządku z podstawą programową przedmiotu Historia i Teraźniejszość?

Mamy takie dziwactwa jak bardzo rozbudowaną wskazówkę podstawy programowej w sprawie stosunków polsko-niemieckich. Są tam rzeczy dobre i złe, opisane bardzo szczegółowo. A rewolucja kulturalna w Chinach i rewolucja kulturalna na Zachodzie wspomniane są zdawkowo, raptem na pół zdania. I ciężko zrozumieć, czemu w sprawie jednego zagadnienia mamy pół zdania, w czasie innego, nie mniej ważnego, trzy. Mój ulubiony przykład – Prymas Tysiąclecia, kardynał Stefan Wyszyński, postać niewątpliwie w naszej historii ważna – jest w podstawie programowej wymieniony trzykrotnie, bardzo obszernie.

Z kolei jego wielki adwersarz, I sekretarz Władysław Gomułka wspomniany jest tylko zdawkowo. Nieważne jak ktoś ocenia Gomułkę, ale odgrywał on w tym czasie istotną rolę, nie należy go pomijać. No i trzeci punkt, to właśnie wspomniany podręcznik, prof. Wojciecha Roszkowskiego. Przypomnę, on nie musi być przez nauczyciela stosowany w całości, albo nawet w części.

Jednak wywołał ogromne kontrowersje. Jak ocenia Pan ten podręcznik?

Jest on przykładem kolejnego niechlujstwa. Dać dzieciom 15-letnim, a przedmiot Historia i Teraźniejszość będzie uczony głównie w I oraz trochę II klasie liceum, podręcznik pisany przez publicystę, oczytanego, który odnosi się do zjawisk nieznanych większości uczniów, jest nieporozumieniem. Będzie to podręcznik niezrozumiały dla 80 proc. tych uczniów, co więcej, nie trafi nawet do niektórych nauczycieli. Zrozumieją go jedynie osoby bardzo mocno zainteresowane tematem. Język, którym posługuje się pan profesor jest bardzo trudny. Odbiór nie będzie więc dla ucznia ciężki, on będzie żaden. A i rozdziały nie są szczupłe.

Jednak protesty wywołuje nie trudny język i obszerność podręcznika, ale treści ideologiczne, które za nim się kryją?

Wiem, że sprawa HiT obrosła kontrowersją wokół oczywistych pragnień indoktrynacyjnych, których minister Czarnek nawet nie ukrywa. Ale tak się zdarza, że kostium odwraca naszą uwagę od zawartości. Od tego jaki chochoł za tym kostiumem się kryje. A ten chochoł jest taki, że polska szkoła zafundowała sobie kolejny przedmiot daleko za trudny do codziennej realizacji. Coś, co świetnie wyglądało na konferencjach pt. „O patriotyczną odnowę szkoły”, „O przyszłość narodu polskiego”, ale fatalnie wypadający w codziennym życiu szkoły.

Jeśli porozmawia się z osobami, które chodziły do szkół w latach 90-ych, to większość nie pamięta za bardzo podręczników. A jeśli nawet, to ciężko znaleźć kogoś, kto by dzięki podręcznikowi zmienił nastawienie, stał się patriotą, albo być nim przestał. W dobie internetu to chyba jeszcze trudniejsze?

 Ja niedawno sięgnąłem po podręcznik z okresu głębokiego PRL, takiego, którego osobiście nie pamiętam. I to była gruba cegła. Ale od tego czasu wiele się zmieniło. Dziś młodzi ludzie mają oprócz podręczników internet. W nim YouTube, Facebook, Tik Tok. Są bombardowani informacjami, jakimiś bezsensownymi awanturami wokół słów Olgi Tokarczuk. Twierdzenie, że nagle podręcznik wpłynie na wychowanie młodzieży to dziecinada.

Jeśli tak jest, to płonne są nadzieje ministerstwa, że młodzież wychowa w patriotycznym duchu dzięki podręcznikowi, ale też przesadzone są obawy tych, którzy nauczanie HiT krytykują?

Ja w ogóle nie uchylam się od indoktrynacyjnych zamiarów. One są, minister Czarnek tego nie ukrywa. Tak być nie powinno. Ale to, co mnie usadza w krześle, to to, że władze tyle mówiły o wychowaniu patriotycznym, że można się było spodziewać, że flagowy projekt tego wychowania to będzie coś atrakcyjnego. Ciekawego dla ucznia, a nie tylko dla pokolenia autora podręcznika. Coś, co będzie na tyle interesujące, że nawet ktoś niepodzielający pisowskiej narracji historycznej powie „nie zgadzam się, ale to jest ciekawe”. Dostajemy gramotę i nudę. Za to jak przypuszczam świetnie sprzedającą się w rozmowach z Jarosławem Kaczyńskim i Ryszardem Terleckim.

To dwaj starsi panowie zniesmaczeni tym, że w dzisiejszych czasach w szkole niczego nie uczą, a dzieci nauczycieli się nie boją. I ci panowie wysłuchują tyrad ministra Czarnka, uśmiechają się od ucha do ucha, że „stare wróciło, będzie dobrze”. Ale poza awansem ministra edukacji w partyjnej hierarchii, ja wielkich sukcesów temu przedmiotowi nie wróżę. A szkoda, bo jak wspomniałem we wstępie, gotów byłbym zginąć za HiT, jeszcze bardziej za TiH. Ale za taki już nie bardzo chcę ginąć.

Jest jeszcze ocena osoby prof. Wojciecha Roszkowskiego. Jego podręcznik historii z lat 80-ych, pisany jako Andrzej Albert był niezwykle istotny, przedstawiał prawdziwą historię, wolną od komunistycznych przekłamań. Wielu studentów uczyło się z historii Roszkowskiego w latach 90-ych i 2000-ych. Nawet lewicowi i postkomunistyczni wykładowcy polecali jego książki. Dziś profesor wydał kontrowersyjny podręcznik, i staje się celem nagonki. Czy nie jest przykre, że wszyscy zapominają o jego wcześniejszym dorobku?

Ofiarą nagonki profesor nie jest. Jest obiektem uzasadnionej krytyki. Natomiast jest mi przykro bardziej może niż Państwu. Bo ja wywodzę się ze środowiska konserwatywnego. Odwołującego się do dorobku – uwaga – Narodowej Demokracji. Czyli byłem takim przyzwoitym człowiekiem, ale endekiem.

I profesor Wojciech Roszkowski byli dla nas ważnym punktem odniesienia. Bo nie było wówczas za wielu ludzi, którzy mieli taki konserwatywny, zdrowy osąd rzeczywistości, a przy tym byli normalni, sympatyczni, dobrze wykształceni. Wzór inteligenta polskiego ze wszystkimi jego zaletami. Nawet mam na półce książkę o polityce historycznej. Wśród autorów jest prof. Wojciech Roszkowski, a także ja. I poczytywałem sobie za wielki zaszczyt, że jestem z profesorem na jednych łamach. I wspólnie zastanawiamy się co trzeba zrobić by historia była ważnym elementem rzeczywistości Polski.

Teraz drogi się rozjechały. Zgodnie z powiedzeniem, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. A trąci gomułkowszczyzną. Od kilku lat profesor Roszkowski pisze rzeczy całkowicie jednowymiarowe. Dostosowane do odbiorcy, który ma poglądy profesora, ale chce się jedynie w nich utwierdzić. A więc wybór autora podręcznika był fatalny. A on sam, zacny człowiek, chcący coś dobrego zrobić, zgodził się na napisanie tego podręcznika. Nie dla pieniędzy, zaszczytów, ale dla Polski. Profesorowi wyborem na autora zrobiono krzywdę.

Na prośbę Jana Wróbla rozmowę publikujemy w wersji nieautoryzowanej

 PRZECZYTAJ TEŻ:

Katastrofa ekologiczna na Odrze. Nowe, bulwersujące informacje

Ekspert bije na alarm: Susza i ścieki to coraz bardziej niebezpieczna kombinacja


Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo