Wczoraj obejrzałem rozmowę Piotra Zychowicza z prof. Bogdanem Góralczykiem w „Historii Realnej”. Profesor powiedział tam coś, co i ja od dawna uważam: Trump to nie jest polityk, lecz biznesmen. On myli politykę z biznesem. Bardzo bym chciał, żeby – jeśli już ktoś się myli – był to prof. Góralczyk i ja w ocenie Trumpa a nie Donald Trump w tym co robił na Alasce… Bo jeśli Trump naprawdę nie odróżnia polityki od biznesu, to strach się bać... Dlatego jedno ostrzeżenie do polskich wielbicieli Trumpa: bądźcie naprawdę ostrożni. Dziś żadna wypowiedź nie ginie… Zwłaszcza w Internecie…
Bez zbędnych wstępów przejdę do rzeczy.
Po pierwsze. Kryzys liberalnej demokracji jest faktem. Rozumiem, że można jej nie lubić – sam też nie jestem entuzjastą tego, w co się w niektórych swoich wymiarach, zamieniła, szczególnie w wymiarze spraw obyczajowych i światopoglądowych. Rozumiem również tych, którzy mają poczucie, że liberalna demokracja nie zajmuje się już problemami zwykłych obywateli. Rozumiem więc odruch buntu wobec niej.
Po drugie. Rozumiem, że taki bunt – nawet ślepy – mogą przejawiać wyborcy. Mogą chcieć „ukarać” liberalną demokrację i jej obrońców, głosując na kogokolwiek, kto ją krytykuje i obiecuje jej koniec. Zwykłym wyborcom wolno więcej, nawet jeśli postępują nierozsądnie. Ilustracją takiej postawy jest wypowiedź jednego z Amerykanów, który W jednym z reportaży ze Stanów, który oglądałem powiedział: „Wiem, że Trump to łajdak, ale przynajmniej pogoni tych drani z Waszyngtonu.”
Po trzecie. To, co można jeszcze zrozumieć u wyborców, jest – moim zdaniem – niedopuszczalne u polityków. Politycy, nawet jeśli nie lubią liberalnej demokracji, nie powinni kierować się zasadą, że każdy jej krytyk zasługuje na poparcie. Dlaczego? Bo politycy muszą brać pod uwagę interes własnego państwa.
I tutaj dochodzimy do kwestii polskich zwolenników Donalda Trumpa. Mogę zrozumieć, że pociąga ich jego krytyka liberalnej demokracji czy lewicy. Ale w polityce – zwłaszcza tej prowadzonej przez państwo – powinien decydować przede wszystkim strategiczny interes Polski.
Czy naprawdę warto było, tylko dlatego, że Trump jest symbolem buntu wobec amerykańskiej liberalnej demokracji i przeciwnikiem lewicy, skandować w polskim Sejmie: „Donald Trump, Donald Trump”? Nic nie jest jeszcze ostatecznie przesądzone, ale jego gesty wobec Putina – czerwone dywany i „przyjaźnie” okazywane na Alasce – są naprawdę złą prognozą.
Czy w tej sytuacji warto wciąż w każdej wypowiedzi wychwalać Donalda Trumpa? Czy warto – jak czynią niektórzy prezydenccy ministrowie – stale podkreślać, że to właśnie oni mają kontakty z Trumpem, a nie rząd? Może ostatecznie nie zakończy się to dla Polski źle, ale obserwując ostatnie wydarzenia – trudno mieć takie nadzieje. Oby nie okazało się na koniec, że cała ta „wielka bliskość” i „specjalne kontakty” na nic się nie zdały, a nasi wielbiciele Trumpa zostali z nimi jak Himilsbach z angielskim.
Wczoraj obejrzałem rozmowę Piotra Zychowicza z prof. Bogdanem Góralczykiem w „Historii Realnej”. Profesor powiedział tam coś, co i ja od dawna uważam: Trump to nie jest polityk, lecz biznesmen. On myli politykę z biznesem. Bardzo bym chciał, żeby – jeśli już ktoś się myli – był to prof. Góralczyk i ja w ocenie Trumpa a nie Donald Trump w tym co robił na Alasce… Bo jeśli Trump naprawdę nie odróżnia polityki od biznesu, to strach się bać...
Dlatego jedno ostrzeżenie do polskich wielbicieli Trumpa: bądźcie naprawdę ostrożni. Dziś żadna wypowiedź nie ginie… Zwłaszcza w Internecie…
Inne tematy w dziale Polityka