Termin "Progresor" wprowadzili Bracia Strugaccy, w ich stworzonym świecie "w którym chciałoby się żyć", Ludzkość poleciała do Gwiazd i napotkała tam Cywilizacje podobne do Ludzkiej, tylko na znacznie niższym poziomie rozwoju. Zgodnie z naturalną dla "rozwiniętego Komunizmu" etyką postanowiono przyspieszyć cywilizacyjny postęp tamtejszych ludów, wykorzystując do tego wyszkolonych agentów, zwanych właśnie Progresorami. W szeregu swoich powieści, w tym najważniejszej "Trudno być Bogiem", starali się w miarę obiektywnie rozpatrywać skuteczność tej socjotechniki. Ponieważ chcieli być uczciwi wobec siebie i czytelników, okazało się, że delikatnie mówiąc wyniki takich interwencji na żywej tkance społecznej mimo najlepszych chęci były "kontrowersyjne", inaczej mówiąc kończyły się klapą.
Oczywiście była to tylko literatura SF, choć na najwyższym poziomie, więc teoretycznie niemająca wpływu na Real, a jednak... Choć brzmi to cokolwiek paradoksalnie, najwyraźniej opisaną przez jakby nie było komunistycznych pisarzy (potem im przeszło i awansowali prawie na wrogów Ludu :-)) socjotechnikę skopiowano w zupełnie innej sferze, konkretnie wśród zwycięzców III wojny światowej, zwanej też Zimną. Decydenci, głównie w Ameryce, choć ochoczo wspierani przez większość pozostałych państw Zachodu, upojeni gładkim pokonaniem globalnej potęgi postanowili podjąć się pomocy przy przyspieszeniu rozwoju społecznego wśród co bardziej zacofanych, jeśli nie barbarzyńskich krajów. W myśl słynnej sentencji Kennedy'ego - robimy to dlatego, że jest to tak trudne, a nie łatwe.
Ameryka na czele Sił Zachodu podjęła się czterech interwencji w obcych krajach, co pozornie nie było przecież niczym nadzwyczajnym, w końcu w ciągu paru ostatnich wieków państwa Zachodnie dokonywały niezliczone razy podobnych interwencji, oczywiście dbając starannie o własne interesy (a szczególnie ich inicjatorów). Te cztery jednak różniły się kardynalnie od poprzednich, przede wszystkim już z założenia nie mogły przynieść zysku, a wręcz przeciwnie, jasne było do początku, że ogromne koszty interwencji nigdy się nie zwrócą. Również pod względem zysków strategicznych miały mało sensu, ponieważ podstawowym założeniem w każdej interwencji było wycofanie użytych wojsk po uzyskaniu względnie pozytywnego rezultatu i pozostawienie danego kraju pod rządami miejscowych władz (Elit).
Te interwencje można podzielić na dwie grupy, pierwsza obejmuje Haiti i Somalię. W obu celem zasadniczym "inwazji Białych Ludzi" było uratowanie miejscowej ludności przed terrorem władz, a raczej gangów, szalejących bezkarnie, co doprowadziło do prawdziwej katastrofy humanitarnej, w tym masowych śmierci z głodu. Obie zakończyły się jednakowo, czyli powrotem do poprzedniego stanu natychmiast po wycofaniu się interwentów, a po upływie paru dekad od tamtych akcji sytuacja w obu krajach jest jeszcze gorsza, niż poprzednio. Lekcja wyciągnięta z obu akcji prowadzonych z możliwie najbardziej humanitarnych powodów jest dość oczywista, choć ciut cyniczna i brutalna - najlepiej wcale nie zaczynać, jeśli nie jest się gotowym do radykalnych, choć skutecznych działań. A konkretnie do długiej okupacji, podczas której trzeba zwyczajnie likwidować wszystkich oprychów, niezgadzających się na odebranie im władzy i koryta. Przy czym z góry trzeba się pogodzić z ogromnymi "stratami ubocznymi", czyli śmiercią lub ranieniem jeszcze większej liczby cywili, którzy wcale nie chcą być "ratowani", walcząc wraz z bandytami za swój klan lub religię. Pięknie to pokazano w filmie "Helikopter w ogniu". A innej drogi zwyczajnie nie ma, co samo życie udowodniło bardzo skutecznie.
Druga grupa to oczywiście Irak i Afganistan, czyli wojny bez porównania dłuższe, droższe i głośniejsze. Przy czym interwencja w Iraku jest jedyną, która zakończyła się trochę bardziej optymistycznie. Za cenę lat ciężkich walk wszystkich przeciw wszystkim i rzek krwi obalono tyranię Saddama i jego Ekipy, a kraj po latach konwulsji powrócił do względnego spokoju i pokoju, co prawda podzielony na trzy osobne części. Być może było to możliwie najlepsze rozwiązanie krwawego splotu wzajemnych wojen i nienawiści wiążących zamieszkałe Irak narody. Uwaga - Amerykanie po latach walk, tysięcy ofiar i ogromnych wydatków wycofali się całkowicie, praktycznie nie zyskując nic na tej awanturze, nawet nie uzyskali koncesji na wydobycie ropy i gazu! Przy czym takie rozwiązanie zakładano od razu... jeśli to nie jest klasyczne progresorstwo rodem z kart powieści Strugackich, to sam nie wiem, co to może być :-)
Najciekawszym przypadkiem jest oczywiście Afganistan, który postanowiono uratować z łap Talibów, czyli fanatycznych Islamistów terroryzujących zamieszkałe tam narody (a przynajmniej dużą ich część). Początek był bardzo obiecujący, ponieważ okazało się, że taktyka polegająca na użyciu miejscowych oddziałów wrogich Talibom, wspartych kierowanymi bombami z powietrza głównie amerykańskiego lotnictwa doskonale niszczy opór walczących na froncie wojsk Talibów. Trzeba przyznać, że tę lekcję Talibowie odrobili, ponieważ już nigdy nie próbowali otwarcie zmierzyć się z armią Interwentów, do tego stopnia, iż do samego końca nie zdecydowali się na atak i zajęcie żadnego z 400 większych miast lub osiedli na terenie Afganistanu, wiedząc, jaką klęską to by się skończyło. Natomiast przeszli do walki partyzanckiej, na nie tyle wyniszczenie "Okupantów", co znużenie zachodnich decydentów i społeczeństw wieloletnią wojną bez żadnych sukcesów w dalekim , dzikim kraju i brakiem planu jej wygrania, a w gruncie rzeczy samego sensu jej toczenia, skoro nie mogła dać żadnych zysków, tylko same straty. W końcu sie okazało, że był to genialny pomysł, który pozwolił im zwyciężyć. Przypomnę nieskromnie, że już kilkanaście lat temu przedstawiłem "strategemę" pozwalającą na wygranie wojny z Talibami w tekście - https://www.salon24.pl/u/marek-w/375453,afganistan , ale kto by mnie tam czytał :-)
Jak widać, najwięksi spece na Zachodzie nie potrafili wymyśleć sposobu militarnego wygrania wojny z Talibami, jednak o wiele większą klęskę Zachód, łącznie z Amerykanami poniósł w innej dziedzinie, konkretnie próbie klasycznego "progresorstwa", czyli podniesienia rozwoju społecznego zarówno zwykłych mieszkańców jak szczególnie Elit według wzorców, które przyniosły Zachodowi tak szybki i wielki rozwój. Przez wiele lat zaangażowano do tego wielkie siły i środki, edukując i szkoląc zarówno mężczyzn jak i kobiety (chłopców i dziewczęta), szczególnie starannie właśnie miejscowe Elity, tymczasem rezultaty pozostały ZEROWE. W efekcie stan afgańskiego społeczeństwa, jego odporność na talibską propagandę, chęć walki o własną i swoich dzieci przyszłość okazał się jeszcze gorszy, niż przed Interwencją, w czym niestety przodowały znów ich Elity, czyli naturalni przywódcy. Najlepiej to pokazało ostateczne wycofanie się reszty (dosłownie paru tysięcy) pozostałych jeszcze amerykańskich żołnierzy, gdy cała struktura miejscowej władzy, zarówno polityczna jak militartna runęła w pare dni jak domek z kart. Prawie nikt nie chciał walczyć o swoją przyszłość i Talibowie bez trudu zajęli państwo, którym będa teraz rządzić bardzo długo, bo w Afganistanie nikt im sie nie przeciwstawi, a i lekcja z Interwencji starczy na długo wszystkim zainteresowanym ewentualnym "progresorstwem"
Oczywiście kraj cofnął się do Średniowiecza, poziom życia obniżył katastrofalnie, kobiety i dziewczęta powróciły do roli sprzętu domowego, no ale skoro im to pasuje? Talibowie właśnie odcięli państwo od Internetu, po prostu przecinając kable optyczne, co jest z ich strony logiczne, skoro już trzy dekady temu wieszali telewizory na drzewach w tym samym celu. Ponieważ Talibowie nie prowadzą żadnej wojny, będa rządzić pewnie tak długo, jak Kimowie w Korei Płn. Wszystko to stanowi bardzo smutną lekcję, ale co można na to poradzić i w czym pomóc nieszczęsnemu społeczeństwu?
Inne tematy w dziale Polityka