W armii dowódcy sami powinni podejmować słuszne decyzje, nie mają czapkować uważa gen. Roman Polko Fot. Pixabay
W armii dowódcy sami powinni podejmować słuszne decyzje, nie mają czapkować uważa gen. Roman Polko Fot. Pixabay

B. dowódca GROM: Oświadczenie generała Piotrowskiego jest kuriozalne

Redakcja Redakcja Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 91
Generał Piotrowski nie miał prawa pozostawić pocisku, na którym mógł być nawet ładunek jądrowy. Nawet, gdyby mi przełożeni zakazali sprawą się zajmować, to i tak bym takiego polecenia nigdy nie wykonał. Bo jako dowódca mam swoją misję i to jest mój obszar odpowiedzialności – mówi Salonowi 24 gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM.

Minister Mariusz Błaszczak oskarżył dowódcę operacyjnego sił zbrojnych generała Tomasza Piotrowskiego w sprawie zaniedbań po incydencie z rosyjską rakietą koło Bydgoszczy. Następnego dnia generał Piotrowski bardzo mocno się od tego odciął, wydał specjalne oświadczenie. Kto ma rację?

Gen. Roman Polko:
Ja nie słyszałem w ustach szefa MON żadnego oskarżenia wobec generała. Minister przedstawiał informację, że nie był powiadomiony o sytuacji związanej z rakietą, która spadła na teren Polski. Nie mam wątpliwości, że ekspertem, który dowodził i posiadał skuteczne narzędzia do tego, żeby zneutralizować to wydarzenie, czy żeby w ogóle sprawą się zająć, był generał Piotrowski. To jemu podlega system obrony powietrznej, to on podejmował decyzję. Ta rakieta powinna być albo zestrzelona nad terenem niezamieszkałym, i to byłby najlepszy wariant, albo jak była śledzona, spadła, i zniknęła z radarów, to powinna być poszukiwana.


Jeśli coś takiego ma miejsce, ja jestem za to odpowiedzialny, posiadam odpowiednie narzędzia, to nie wyobrażam sobie sytuacji, że nie pilnuję tego do końca. Przychodzę na tym do porządku dziennego. Nawet, gdyby mi przełożeni zakazali sprawą się zajmować, to i tak bym takiego polecenia nigdy nie wykonał. Bo jako dowódca mam swoją misję i to jest mój obszar odpowiedzialności. W zasadzie jedyne, co mógł zrobić dowódca operacyjny, to pisać meldunek do ministra obrony narodowej, że taka sytuacja miała miejsce, informować go, co zrobił, jakie kolejne działania zamierza podejmować.


Na pewno nie miał się nikogo o sprawę pytać – przecież to generał jest ekspertem, a nie polityk, który nigdy nie kończył studiów w dziedzinie polityki obronnej, a w każdym razie tematyką się zajmował. To trochę jak w szpitalu. Dyrektorem może być, i tak się zdarza, osoba bez wykształcenie medycznego, która może mieć atuty, sprawnie zarządzać placówką jako menadżer. Ale nie może dyrektor szpitala mówić chirurgom, w jaki sposób mają operować pacjentów. I tyle.

Generał wydał jednak zdecydowane oświadczenie...

Oświadczenie generała jest kuriozalne. Bo jeżeli minister przedstawił konkretne informacje, padł zarzut, to ja od generała chciałem usłyszeć jasną deklarację. Powinien albo przyznać się do błędu, uderzyć się w piersi, powiedzieć „tak, to moja wina, podaję się do dymisji, do widzenia”.


Jeżeli natomiast minister mija się z prawdą, jeżeli te meldunki były przez generała podawane, to chciałbym w tym oświadczeniu usłyszeć konkrety. Słowa „Przecież informowałem ministra, tu mam jedno pismo, tutaj mam pismo drugie. Spotkałem się z ministrem w tym i tym dniu, powiedziałem to i to. A potem naciskałem ministra, żeby się tym zajął. Aczkolwiek i tak podaję się do dymisji, bo bez względu na to, co zrobił minister, to moja odpowiedzialność polegała na tym, żeby tę sprawę wyjaśnić do końca”. 

Nawet, gdyby była to wina ministra?

Generał nie miał prawa pozostawić pocisku, na którym mógł być nawet ładunek jądrowy. W wojsku wszystkie, nawet mało prawdopodobne i czarne scenariusze zawsze bierze się poważnie pod uwagę i rozpatruje. I dopóki się czegoś nie wyjaśni, to nie wolno tego tak po prostu zostawić. Bo jedyne, o co mógł prosić minister, to powiedzmy zabezpieczenie tego rejonu, tego obszaru, bo nie wiadomo, co tam jest, i może grozić ludności cywilnej. Mógł poprosić np. służby leśne, żeby rzeczywiście w tamtym terenie zwróciły większą uwagę, czy nawet pomogły w poszukiwaniach, do których z pewnością należało zaangażować też, będące w stanie w gotowości, Wojska Obrony Terytorialnej.

Mamy bardzo poważny spór na szczycie, pomiędzy MON-em a wojskiem. Sprawa ma charakter polityczny, ale zwykli obywatele mają prawo czuć się trochę przerażeni tym, co się stało. Po pierwsze spadła na nasz teren rosyjska rakieta, która mogła mieć różne ładunki. Nie  wiadomo dlaczego spadła. A po drugie, przeciętny obserwator widzi bałagan, i przerzucanie się nawzajem odpowiedzialnością między ministrem i generałem oraz politykami?

Dokładnie tak, opozycja także rozgrywa politycznie swoją grę. Generalnie za kwestie wojskowe odpowiadają wojskowi. I jedno co trzeba by było zmienić, to kazać wojskowym komunikować się ze społeczeństwem. Ale komunikować merytorycznie, a nie wygłaszać komunikaty o charakterze politycznym. Od rzemieślnika oczekuję dobrego rzemiosła. Tu komunikacja powinna wyglądać tak, że wojskowy wychodzi, mówi: „tak, była taka rakieta, nie zastrzeliliśmy jej, bo...” i tłumaczy dlaczego. Że na przykład przeleciała, zniknęła z radarów, ponieważ leciała torem manewrującym nisko przy ziemi, radary naziemne ją zgubiły, a te, które były w powietrzu, nie były w stanie upilnować.

Fakt, że nie prowadzono dalej poszukiwań jest powodem do niepokoju. Ale dla mnie jest jeden odpowiedzialny. I na pewno nie jest to minister obrony. A jeśli można go za coś winić to tylko za decyzję kadrową, że tego człowieka, skoro jest niekompetentny, nie zdymisjonował, bo ukrywanie tak nadzwyczajnej rzeczy, jest niedopuszczalne. Obowiązkiem generała jest skuteczne powiadomienie. Miał wszystkie narzędzia, żeby tą sprawę rozwiązać do końca i tego nie zrobił, a jeszcze dodatkowo nawet nie powiadomił ministra.

Jedni mówią, że generał był kozłem ofiarnym. Ale znów inni po oświadczeniu przypominają sobie słynny obiad w Drawsku, gdy dowódcy wojskowi wypowiadali posłuszeństwo?

Nie, to byłoby pójście za daleko. Wtedy w grę wchodziły ambicje polityczne. Tu tego nie widzę. Raczej cień minionej epoki. Nie wiem, czy generał Piotrowski uważa, że jest w armii feudalnej i robi wszystko, co każą. No nie, na tym poziomie dowodzenia to się przejmuje inicjatywy. Bierze się odpowiedzialność za to, co się dzieje, kontroluje się i prowadzi się sprawę do końca, a nie na zasadzie „o, przeszło bokiem, dobra, może nikt nie będzie mówił i zamiatamy pod dywan. Jest natowskie określenie Mission Command, odmieniane przez wszystkie przypadki. Czyli czyli dowodzenie przez cele. Krótko mówiąc, jeżeli mam misję, którą powierzył mi minister, polegającą na np. obronie przestrzeni powietrznej i zapewnieniu bezpieczeństwa, to nie muszę konsultować  z ministrem słusznych działań. I społeczeństwo ma rację, że jest tym zaniepokojone. Przecież minister nie jest dowódcą kompanii, ani broń Boże dowódcą operacyjnym, żeby brał się  za dowodzenie wojskami. Od tego są generałowie. W przypadku rakiety na wszystkich szczeblach działano prawidłowo. Zabrakło generała, który miał delegowane uprawnienia i miał prawo właśnie sam wydać komendę do zestrzelenia tego.  Niestety zawiódł i zawodził po raz drugi, nie przyznając się do błędu. Dając paliwo do budowania  poczucia chaosu i niedecyzyjności.

Ostatnie pytanie: jak wygląda w Pana ocenie nasz poziom bezpieczeństwa, szczególnie w kontekście tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą?

Nie mówię o zbrojeniach, ale system dowodzenia został rozbity przez reformę, a raczej deformę Kozieja. Wtedy najbardziej ucierpiały wojska specjalne. Nawet z dnia na dzień zmieniano strukturyi nazwy tych struktur, zasady podległości. Nie było uproszczonego schematu dowodzenia. Nie było wiadomo, kto za co odpowiada. Wprowadzono trzech dowódców, czyli tak naprawdę nikt nie odpowiada za nic. Potem swoją cegiełkę dołożył Antoni Macierewicz, przez wprowadzony system feudalny. Pamiętamy jak pani  major ze Służby Wywiadu Wojskowego podjęła inicjatywę na Białorusi. Zadziałała żeby uwolnić więzionego Polaka. Jak najbardziej słusznie, ale za to, że nie skonsultowała tego z ministrem, obniżono jej stopień wojskowy, do kapitana. To chyba potem cofnięto, bo się odwołała do sądu. W tym czasie pojawił się Bartłomiej Misiewicz i okazało się, że wojskowi zamiast pilnować prerogatyw związanych z zajmowanym stanowiskiem, czapkowali Misiewiczowi.

Żołnierz nie jest od czapkowania. Wtedy, kiedy uderzono w jednostkę GROM, za której gotowość bojową odpowiadałem, to po pierwsze podejmowałem właściwe działania, a skoro nie były zrealizowane, złożyłem wniosek o wypowiedzenie. Gdy usiłowano mnie kneblować i sytuacja była ostra, to stanąłem przed mediami i powiedziałem dlaczego, dlaczego postąpiłem tak, a nie inaczej. I minister Szmajdziński i Szef Sztabu Generalnego nie mogli zaprzeczyć. Dokładnie sprawę opisałem w książce Gromowładny. Wracając do bieżącej sytuacji: oczekuję tego, żeby po prostu dowódcy na tym poziomie dowodzenia wykazali się konsekwencją, stanowczością i odpowiedzialnością nie tylko za bezpieczeństwo kraju, ale i za swoich podwładnych. Bo taka niemoc, taka postawa oparte na strategii strusia, gdy chowamy głowy w piasek, udajemy, że się  nic nie dzieje, jest też poniżająca dla ich podwładnych.

Czytaj dalej:

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo